INFORMACJA

Witajcie, w latach 2006 - 2008 prowadziłem na onecie bloga: Mistrz Eliksirów Książę Półkrwi. Obecnie, postanowiłem przenieść go na inny serwer, bo zmiany onetowskie niespecjalnie przypadły mi do gustu, a teraz po usunięciu przez onet platformy z blogami - to jedyne miejsce gdzie został.

Skoro tutaj trafiłeś, zapraszam Cię do czytania. A może skierowały Cię tutaj wspomnienia?

piątek, 10 stycznia 2014

Posłowie

Może kilka słów ode mnie dzisiaj. Na początku chciałem poprawić bloga. Naprawić błędy, niedociągnięcia, może nawet trochę zmodyfikować treść. Tylko, że... już w trakcie dotarło do mnie, że tamta historia właśnie taka jest. Napisana trochę naiwnie, czasem głupio, czasem śmiesznie - niektórych fragmentów nawet się wstydzę. Zacząłem to pisać w wieku 16 a skończyłem 2 lata później. To widac musiało dokładnie tak wyglądać. 
Jeszcze raz dziękuję, że pozwoliliście mi uwierzyć we własną zdolność do pisania.

Niżej znajduje się wersja oryginalna:

Pomysł Mistrza Eliksirów narodził się w mojej głowie podczas przeglądania onetowych blogów. Właściwie w odpowiedzi na nie. Tam Snape przedstawiany był jako amant, albo zakompleksiony idiota, albo znowu jako człowiek bez serca – taki fanatyczny świr. Żadna z tych opcji nie podobała mi się.

I stąd wyrósł ten mój Mistrz.

Niepewny tego co robi. Wmieszany w coś, czego tak naprawdę wcale nie chciał. Złośliwy, cyniczny, ale przede wszystkim dziecinny i w jakiś sposób tragiczny. Osoby, które czytały Mistrza do końca musiały zauważyć jak wielkim ignorantem był na początku, widział tylko to co chciał zobaczyć.

Z czasem miał dojrzeć. Miał stać się dorosłym człowiekiem. Oczywiście było od początku wiadome, że nie będzie bohaterem, czy krystalicznie czystą postacią, ale zwykłym człowiekiem. Może w tym względzie zbyt mocno został przeze mnie wybielony. Teraz właściwie wiem, że można było wszystko opisać inaczej, bardziej rozwinąć?

Blanche White jest jego całkowitym przeciwieństwem. Do bólu naiwna, wierząca w ludzi jak Dumbledore. Słodka, inteligentna a jednak głupia, od samego początku miała w sobie wszystko czego brakowało Snape’owi.

Ta postać urodą przypomina mi osobę, którą doskonale znam, z zachowaniem jest trochę inaczej. Ta prawdziwa dziewczyna jest dużo bardziej nieśmiała i taktowna.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu Mistrza nadal uważacie, że nie zmarnowaliście czasu. A teraz kilkanaście podziękowań. Dedykacje będą nie w kolejności alfabetycznej. Mam nadzieję, że nikogo ważnego nie pominę;)

Przede wszystkim chcę podziękować:

Marcie z bloga http://harrypotter-moc.blog.onet.pl/ za pomoc w rozprzestrzenieniu tego bloga w sieci. Bez Ciebie nie byłoby Mistrza. Zapoznałaś mnie ze światem blogowym, dzięki Tobie udało mi się w nim zaaklimatyzować

Julce z bloga http://profesor-severus-snape.blog.onet.pl/ za to, że nie wstydziłaś się napisać mi tego co sądzisz o moim blogu. Za szczere rozmowy na gg, ciekawe poglądy, za to, że zawsze wiedziałaś kiedy i co powiedzieć

Nimfie Wodniej z bloga http://www.no-i-dont-know.mylog.pl/ za szereg naprawdę trafnych uwag. Za zawsze konstruktywne i szczere komentarze. Wbrew temu co myślisz, mnóstwo z nich Klon wziął do siebie

Little Lady Voldemort z bloga http://strefa-riddle.bloog.pl/ za naprawdę długie komentarze, które dawały do myślenia. Pokazałaś mi masę błędów, które ma moje opowiadanie i, które w przyszłości muszę poprawić. To dla mnie naprawdę ważne, bo zrobiłaś to na tyle dyplomatycznie, że nie czuję się urażony

Bezimiennej z bloga http://yennefer-malfoy-szpieg-idealny.blog.onet.pl/ za coś czego nie umiem nazwać. Właściwie dziękuję Ci za Twojego bloga i za to, że trwałaś przy Mistrzu;)

Pavlis z bloga http://przez-pryzmat-czasu.blog.onet.pl/ za to, że masz dla mnie czas

Karolciad z bloga http://karolciad.blog.onet.pl/ za to, że tyle czasu jesteś z tym blogiem

Half Blood Princess z bloga http://halfbloodprincess.blog.onet.pl/ za wytrwałość w czytaniu i komentowaniu.
Irminie z bloga http://elficka-historia.blog.onet.pl/ po prostu

Srebrnej z bloga http://www.hp-neville.blog.onet.pl/ za świetne opowiadanie, które pisze i za to, że była

Lunie z bloga http://harrypoter7.blog.onet.pl/ za czytanie i mądre komentowanie. Musze nadrobić Twojego bloga.

Lucjuszowi (nie znam Twojego bloga) za bardzo trafne podsumowania. Przyznam, że zawsze Klon lubił Twoje komentarze

Madeleine za wyczytywanie tego, co jest między wierszami opowiadania. Twoja nauczycielka ma rację;)

Osoby, którym dziękuję to tylko schyłek góry lodowej. Tak naprawdę powinienem do każdego z Was napisać oddzielny list z podziękowaniem. Do każdego z Was, oznacza tych, którzy komentowali i nie, tych, których wymieniłem i nie. Naprawdę bardzo trudno mi w tej chwili wiedzieć, czy kogoś pominąłem. Jeśli to zrobiłem, to naprawdę nie celowo.

Jesteście wspaniali. Każdy z Was. Niezależnie od tego, czy zostałeś/aś tu wymieniony/a, czy nie. To, ze przeżywaliście przygody Mistrza to, że się nad nimi zastanawialiście to naprawdę mnie zdumiewało i mile zaskakiwało.

Wszystkie Wasze ciepłe słowa i te czasem ostrzejsze, Wasze odczucia, refleksje, to naprawdę było dla mnie bardzo ważne.

Dziękuję, że byliście ze mną;*

Klon

Dalsze losy bohaterów

Severus Snape – po upadku Czarnej Magii został uniewinniony od zarzutu śmierciożerstwa. Pracuje w Hogwarcie na stanowisku nauczyciela OPCM. Pisze książki o obronie, ataku i teoriach czarno-magicznych. Podobno jest w tym dobry. Ma dwójkę dzieci Silana i Sevi. Odznaczony Orderem Merlina Pierwszej Klasy.

Blanche White – w bardzo młodym wieku zaproponowano jej przywództwo w Radzie Elfów, z którego zrezygnowała. Uczy eliksirów w Hogwarcie. Cztery lata po upadku Lorda Voldemorta wzięła udział w nowym konkursie o tytuł Mistrza Eliksirów. Zdeklasowała rywali zdobywając tytuł najlepszym wynikiem w historii. Wyszła za Novaca. Ma dwójkę dzieci Sobhian i Ethana (cztery lata młodszego od siostry). Odznaczona Orderem Merlina Drugiej Klasy.

Morgana Anabell Riddle – zginęła bez procesu z rąk aurorów na trzy dni po upadku swego ojca. Oficjalna wersja Ministerstwa mówiła o agresji podczas przesłuchania.

Hepzibah Sevi Snape – uczy się w Hogwarcie. Oczywiście jest w Slytherinie.

Silan Sorley Snape – uczy się w Hogwarcie. Zgodnie z przewidywaniami siostry nie trafił do Slytherinu. Jest krukonem.

Deidre Sunwood – klątwa rzucona przez Ethana zadziałała prawidłowo. Obecnie przebywa na oddziale Św. Munga. Magomedycy nie dają jej szans na wyleczenie.

Ethan Romulus White – za zbrodnie przeciwko czarodziejskiemu światu został skazany na pocałunek dementora. Wyrok odbył się zgodnie z planem. Nie żyje.

Lucjusz Malfoy – uniewinniony przez ministerstwo magii. Stwierdzono, że służył Czarnemu Panu pod działaniem Imperiusa.

Eunice Storm – zamordowana przez Snape’a podczas ostatecznej bitwy w ministerstwie magii.

Harry Potter – po pokonaniu Czarnego Pana stał się jeszcze bardziej sławny. Ożenił się z Ginny. Mają trójkę dzieci. Pracuje jako Auror w ministerstwie. Utrzymuje bardzo poprawne stosunki ze Snapem.

Ronald Weasley – ożenił się z Hermioną Granger. Również pracuje jako Auror.

Hermiona Granger – wyszła za Rona. Stara się o tytuł Mistrza Transmutacji.

Draco Malfoy – po upadku Czarnego Pana opuścił Anglię. Podobno podróżuje po świecie zdobywając doświadczenie.

Albus Dumbledore – odkąd niespodziewanie zmartwychwstał zaczęły w magicznym świecie krążyć pogłoski jakoby był nieśmiertelny. Nadal jest dyrektorem w Hogwarcie, choć ostatnio stan jego zdrowia widocznie się pogorszył.

Novac – po upadku Lorda Voldemorta został tymczasowym ministrem magii. W wolnych wyborach przegrał z Percym Weasleyem. A młody Weasley zrezygnował z ministrowania po siedmiu latach. W kolejnych wyborach Novac już wygrał. Ożenił się z Blanche, która wpadła mu w oko już podczas pamiętnego konkursu o tytuł Mistrza Eliksirów.

Falghar La Fayette – z sukcesami jednoczy elfy. Nie ożenił się ponownie.

KONIEC

Epilog

Powiedziałem kiedyś, że chciałbym spojrzeć w lustro bez strachu w to, co mogę w nim zobaczyć. Dziś, prawie jedenaście lat po tamtych wydarzeniach, widzę człowieka, który zachował się tak jak wymagały tego od niego okoliczności. Nie oznacza to bynajmniej, że jestem dumny z mojego zachowania. Wstydzę się wielu wspomnień. Czy naprawdę przez tyle lat nie dostrzegałem tej subtelnej różnicy, że Harry Potter nie jest Jamesem? Czy musiałem wstąpić w szeregi Czarnego Pana? Tak naprawdę nie dał mi możliwości poznania prawdziwej Czarnej Magii. Za to tak wiele spraw skomplikował. Dzięki jednej nierozważnej decyzji, tylu ludzi zginęło z mojej ręki. Części z nich nawet nie znałem. Okrutne, nie znać imienia istoty, której odebrało się życie. Tylko, że tak było łatwiej. Łatwiej zabić, gdy nie wiesz kogo zabijasz.
Tamten dzień, nazwano Dniem Upadku Czarnej Magii. Niezwykle głupia nazwa, nawet teraz widzę jak bardzo jest nielogiczna. To nie Czarna Magia upadła 14 marca., tego dnia zakończył swoje istnienie Lord Voldemort.
Przyglądam się swojej twarzy w lustrze. Widzę zmęczone oczy i haczykowaty nos. Ziemistą cerę i czarne włosy. Nadal mam nieprzyjemny wygląd, a jednak oczy nie są już tak złośliwe jak kiedyś. Wreszcie nie gram. Już nie muszę. Nie jestem szpiegiem, ani Czarnego Pana, ani Albusa Dumbledore’a. Jestem wolnym człowiekiem. Całkowicie wolnym.
Idę do kuchni, gdzie Sevi i Sorley właśnie jedzą śniadanie. Nasz skrzat domowy uwija się przy kuchence, najwidoczniej smażąc mi jajecznicę na bekonie. Zaciskam usta stając w wejściu.
- W Hogwarcie na pewno trafisz do Hufflepuffu – warczy Sevi mrużąc złośliwie oczy w stronę brata. – Tam trafiają tylko ofiary losu.
- W takim razie to idealne miejsce dla ciebie! – odpowiada Sorley szczerząc zęby.
- Ja pójdę tylko do Slytherinu.
- Oboje tam pójdziecie – przerywam im.
Przyglądają mi się zdziwieni. Jacy oni podobni. Chłopak wygląda jak moja wierna kopia. Drobna różnica polega na tym, że ma bursztynowe oczy. Dziewczyna też przypomina mnie, ale nie ma mojego nosa. W obojgu jest coś z Deidre.
- Skąd wiesz? Dla mnie to on się nie nadaje na ślizgona – zauważa złośliwie Sevi.
- Jeśli ślizgoni są tacy jak ty, to nic w tym dziwnego – odszczekuje brat.
Rzucam mu mordercze spojrzenie. Rumieni się okropnie.
- Przepraszam, tato.
- Kończcie szybciej. Wolę kupić wszystko na Pokątnej przed południem, wtedy zostanie nam jeszcze czas na Św. Munga – skrzat podstawia mi pod nos talerz ze śniadaniem.
- Idę się przebrać – córka wstaje. – A ty guzdraj się ciamajdo, Hufflepuff czeka na ciebie.
Chłopak spuszcza wzrok i powoli przeżuwa resztę jedzenia. Wsłuchujemy się obaj w odgłosy wchodzenia po schodach. Dopiero, gdy jest pewny, że jesteśmy tylko we dwójkę (nie liczą skrzata), pyta:
- A jeśli naprawdę mnie tam przydzielą? – pyta cicho.
- Wtedy będziesz puchonem – odpowiadam.
- Będziesz zły?
Odkładam widelec na bok.
- Nie będę zły. Nie byłbym zły nawet wtedy, gdybyś nie miał w sobie magicznej mocy.
- Ale wszyscy z naszej rodziny byli w Slytherinie.
- Nie wszyscy. Ręczę, że w rodzie Prince’ów było kilku krukonów – widzę, że nie jest usatysfakcjonowany moją odpowiedzią. – Dom w Hogwarcie, jest tylko domem. Nie ma żadnej różnicy między nimi. Zawsze będę z ciebie dumny, nawet jeśli zostałbyś gryfonem.
Parska śmiechem.
- Mimo wszystko wolałbym, żebyś tam nie trafił – dodaję spokojnie. – A teraz idź do siostry, za pięć minut mamy już być na Pokątnej.
Czy naprawdę byłbym z niego dumny, gdyby okazał się gryfonem? Trudno mi powiedzieć. Myślę, że zaakceptowałbym to. W każdym razie z czasem na pewno. Dziś wiem, że dom jest tylko domem. Wcale nie określa, czy ktoś jest dobry, czy zły. I w Gryffindorze byli tchórze, a prawi w Slythernie. Nie ma żadnego zakazu, że następny Czarny Pan nie będzie Krukonem, albo Puchonem. Bo jakiś będzie na pewno. Ludzie ciągle dążą do władzy.
Patrzę na zegarek. Widocznie Blanche z mężem już czekają. Trudno. Bliźniaki zbiegają ze schodów. Bez słowa podaję im „proszek fiuu”.
- Wyraźnie i dokładnie – zaznaczam.
Przyglądam się jak oboje znikają w kominku. Po chwili aportuję się koło nich. Hepzibah właśnie żywo dyskutuje z Novac’iem. Silan kupuje lody dla Sobhian, pięcioletniej córki Blanche White, a obecnie Novac. Kobieta od razu mnie dostrzega. Uśmiecha się szeroko.
- Już się bałam, że się pan rozmyślił – mówi.
- Miałbym się rozmyślić, ze spotkania z tobą? – pytam. – Blanche, z wiekiem robisz się coraz bardziej bezczelna.
Kiwnęła przytakująco głową.
- Mam dla nich po jaszczurce – wskazuje na bliźniaki. – Przydadzą im się w Hogwarcie, a to są ostatnie od Merlina. Biedny zdechł ze starości.
- Nie żałujesz? – dobrze wie, że nie o zwierzę pytam.
Znowu widzę ją jak miała niespełna siedemnaście lat. Jak z zadziwiającym nawet jak dla niej uporem rezygnuje z przewodniczenia Radzie Elfów.
- Nie zasługuję na to – powiedziała wtedy. – Oni widzieliby we mnie mojego ojca, a ja nie jestem taka jak on. Ja jestem tylko Blanche i chcę mieć całkowicie normalne życie. Muszę założyć nowy khuldar, tak jak każdy prawdziwy elf.
- Oni chcą, żebyś im przewodziła – warknąłem. – Możesz zjednoczyć elfy, przecież tego chciałaś.
Pokręciła głową.
- Pan nie rozumie. Ja nie chciałam, żeby elfy walczyły przeciwko sobie. Nie potrafię ich zjednoczyć. Jestem na to zbyt słaba. Możliwe, że uda się to Falgharowi. On jest nowym przewodniczącym.
- Żałuję tylko tego, że nie zobaczyłam jak bardzo zeżarty nienawiścią był mój ojciec – odpowiada przywracając mnie do rzeczywistości. – Obiecałam panu kiedyś, że powiem panu, co mój ojciec napisał mi w liście. Chyba już jest dobry czas na to – wyjęła z kieszeni, zwiniętą kartkę papieru. – Kto lepiej powie, dlaczego mój ojciec zeźlił się niż on sam? – pyta uśmiechając się.
- Będę koło pierwszej, tutaj – mówię cicho. – Myślę, że tyle czasu wystarczy wam na zakupy. Klucz od skrytki w banku ma Silan.


Blanche.

Naprawdę dziwi mnie, że mnie, że jesteś po stronie zwycięzców. Tak naprawdę jesteś urodzonym przegranym. Nie potrafiłaś nawet wybrać właściwej strony. Właściwą stroną była lojalność dla Czarnego Pana. Dzięki Twojemu wyborowi zrozumiałem, że nie jesteśmy rodziną. Moje dziecko wiedziałoby, co należy zrobić. Geny matki, ona też nie potrafiła właściwie wybrać. Mimo, że w obecnej chwili już mi na Tobie nie zależy, chcę żebyś wszystkiego dowiedziała się ode mnie. Nie od kogoś postronnego, kto przeinaczy całą tę historię.

Na początku byłem jak Ty. Ślepy i przekonany o istnieniu dobra. Dobro nakazywało walkę ze złem. Złem był Czarny Pan. Jako jeden z pierwszych wyruszyłem do Anglii, ażeby z nim walczyć. Tylko, że dopiero podczas spotkania z nim pokazał mi jak bardzo się myliłem. Zło i dobro nigdy nie istniały, istniała tylko władza i potęga. Te dwa uczucia są o wiele prawdziwsze od ułudy etyki moralnej. Przystałem do niego. Otworzył oczy, mnie ślepemu narzędziu, oddał wolną wolę. Od tej chwili miałem prawdziwy cel w życiu, a było nim służenie memu Mistrzowi.

Tylko, że w miesiąc po tym wydarzeniu, mój Pan zniknął pokonany, przez syna Potterów. Wierzyłem, że wróci. Musiał wrócić. Ktoś tak potężny jak on, nie miał prawa zniknąć.

Czekałem.

Znowu byłem idealnym mężem z dwójką małych dzieci. Nudziliście mnie. Nienawidziłem przebywać w waszym towarzystwie, a jednocześnie nie miałem pomysłu jak się was pozbyć. Nawet nie wiesz jakie irytujące było to ciągłe trwanie przy Was. Jednak czekałem wytrwale. Z czasem zacząłem nawet zapominać o moim Mistrzu.

Mijały lata. Ethan poszedł do szkoły. Sobhian miała rację, powinienem wysłać go do Hogwartu. Profesor Bins raczej nie zadawał prac pisemnych na temat drzewa genologicznego rodziny? Chłopak wrócił do domu i zaczął myszkować po strychu. Nie mam pojęcia w jaki sposób doczytał się, że khuldar nigdy nie kłamie. Potem znalazł czarnomagiczne książki (z jednej z nich ukradłaś przepis na Eliksir Nadziei), natknął się na niedozwolone ingerencje do eliksirów (stąd też ukradłaś składnik do eliksiru) i… wszystkiego się domyślił.
Muszę przyznać, że był o wiele bardziej domyślny niż Ty, moja córko. Ty nigdy nie wpadłabyś na to, co dla niego okazało się logiczne. Pewnego wieczoru powiedział mi wprost, że wie o mojej służbie Czarnemu Panu. Głupi dzieciak, próbował mi nawet grozić.

Jak więc udało mi się namówić go, żeby nie powiedział o wszystkim matce? Albo komukolwiek innemu? Obiecałem mu, że tamta historia jest już jedynie przeszłością i jeśli będzie miał jakiekolwiek wątpliwości, niezwłocznie przyznam się do wszystkiego przez Wizegamontem. Zrozumiałem jednak, że nie jestem bezpieczny. Dzieciak mógł mi przeszkodzić. Przeszkodzić w każdej chwili. Karkarowa znałem jeszcze z czasów służby u Czarnego Pana. Wszystko miało wyglądać na wypadek. Namówiłem Ethana, żeby pozował do portretu. Sama doskonale wiesz, że tego nie cierpiał. A jednak… się zgodził. Wrócił do szkoły, a w niecałe dwa miesiące później dowiedzieliśmy się o jego wypadku.

Znowu byłem bezpieczny. Tylko, że moje bezpieczeństwo było silnie uwarunkowane milczeniem Karkarowa, który notabene zaczynał się bać. Chwilowo udało mi się zatamować jego strach pieniędzmi. Poszłaś do Hogwartu. To był najnudniejszy okres w moim życiu. Od chwili kiedy w domu byłem jedynie z Sobhian marnowałem czas na nic nie warte błahostki. Interesowałem się przyjęciami, odnawiałem stare kontakty. Doszło do tego, że pewnego razu poznałem całkiem ciekawego jegomościa. Otóż, co wyda Ci się zabawne, rzeczony jegomość był od kilkunastu lat poszukiwany. Powiedział mi mnóstwo, bardzo ciekawych rzeczy. Według niego Czarny Pan miał powrócić. Możesz sobie wyobrazić jak bardzo byłem szczęśliwy? Pragnąłem tego najbardziej na świecie, chciałem znowu służyć mojemu Mistrzowi.

Teraz przyznam otwarcie, że byłem tymi wiadomościami zbyt podekscytowany i nierozważny. Pewnego dnia po prostu wygadałem się i tak już nieufnej Sobhian. Nie ufała mi odkąd tylko zmarł Ethan. Wpadła we wściekłość. Ja też.

Pisałem Ci w listach, że z matką jest coraz gorzej. W rzeczywistości bardzo starałem się, ażeby ten stan nie ulegał zmianom. Wróciłaś do domu (to było na krótko przed Twoim czwartym rokiem nauki). Matka nie poznała Cię. W rzeczywistości była pod działaniem imperiusa.

A teraz wytłumaczę Ci, dlaczego to Ciebie nie zlikwidowałem w pierwszej chwili. Otóż wydawało mi się, ze jesteś najbardziej do mnie podobna. Byłaś jak i ja idealistką, wierzyłaś w swoje zasady. Naprawdę wydawało mi się, że możesz stać się Śmierciożercą. Cóż, dopiero teraz widzę jak byłem głupi.

Wróciłaś do Hogwartu przygnębiona. Tak bardzo chciałaś pomóc mamusi, że zdążyłaś ukraść nie tylko stronnicę z Eliksirem Nadziei, ale również składniki potrzebne do jego przyrządzenia. I gdyby nie to, że zdawałaś mi raporty w listach z postępu pracy nie wiedziałbym, ze istnieje możliwość powrotu do zdrowia Sobhian. Szczęście, że w ostatniej chwili udało mi się zareagować.

A potem odmówiłaś wstąpienia w szeregi Czarnego Pana. Uciekłaś razem z tym zdrajcą Snapem. I kto został ukarany? Oczywiście ja.

A teraz zastanawiam się, jak to możliwe, że skoro nie istnieje dobro ani zło, a jedynie władza i potęga, że ludzie Twojego pokroju zwyciężyli?

Ethan ROMULUS White.

Składam list na połowę. Pół elf nie żył od dziesięciu lat. Pocałował go dementor. Ile nienawiści było w tym człowieku, jak mocno stał się fanatyczny w miłości do Czarnego Lorda? Jako jeden z nielicznych naprawdę w niego wierzył i był w stanie zrobić dla niego wszystko.
Podnoszę się z krzesła. Rzucam na stolik galeona i wychodzę z kawiarni. Ciepłe słońce uderza mnie w twarz. Krzywiąc się ze złości przechodzę zadrugą stronę ulicy w kierunku niewielkiej kwiaciarni. Sprzedawczyni patrzy na mnie zdziwiona.
- Czym mogę służyć?
- Trzy bukiety zrobione ze słoneczników – warczę.
Dwadzieścia minut później idę zwykłą, prostą ścieżką mugolskiego cmentarza. Mijam zadbane nagrobki kierując się w stronę trzech, dobrze mi znanych. Środkowy jest już bardzo stary i z trudem udaje mi się go odcyfrować: Wilhelmina Hepzibah Wilson. Z jej prawej strony spoczywa Morgana Riddle, a z lewej Rudolf Lestrange. Za kilkadziesiąt lat, może spocznę koło nich? Kładę przy każdej płycie po bukiecie słoneczników.
- Rozszyfrowałem twoją przepowiednię, Hieno – mówię cicho. – Przegranego odkupi Dziecię Słońca. To dzięki Blanche zostałem po właściwej drodze, to ona artykułem w Żonglerze udowodniła, ze jestem tym dobrym, prawda? Śmierć odmieni Życie obojga. Śmierć i życie, taki paradoks. Chodziło o to, że śmierć Aberfotha odmieni życie moje i Harryego Pottera. Drogą ostów kroczy Potomek Jelenia. Harry Potter nie miał lekkiego życia. Mrok gwiazdy spowija Przegranego. Byłem kojarzony z byciem po niewłaściwej stronie. Konanie Psa przyniesie zrozumienie. Zrozumiałem, że Harry to nie James. Gdy Trzmiel trzeci raz skłamie. Dyrektor podszył się pod brata. I wyda Przegranego na niełaskę. A to mnie uznano za mordercę. Potomek Jelenia pokona Bestię. Potter pokona Lorda Voldemorta.
Śmieję się cicho. Udało mi się rozszyfrować zagadkę. Odwracam się teraz do mogiły Naddall.
- Mogłaś żyć Morgano – cedzę.
A jednak nie wybrała życia. Pamiętam, jak opadł kurz, a ona nadal tam stała, zamiast uciekać. Przecież nikt jej nie znał. Mogła swobodnie podać swoje przybrane imię i nazwisko, nie zrobiła tego.
- Morgana Annabell Riddle – wyrzuciła z siebie chłodno. – Byłam prawą ręką Toma Marvollo Riddlea, zwanego inaczej Lordem Voldemortem – dodała, a widząc moje wściekłe spojrzenie uśmiechnęła się kpiąco. – Nie wyrzeknę się mojego ojca. Nie jestem moją matką, która wyrzekła się mnie.
- Ta pani kłamie, ona nazywa się Morgana Dumbledore! – krzyknęła niespodziewanie Blanche. – Ona pomagała Zakonowi Feniksa.
- Tak – przytaknąłem machinalnie. – Ona jest z Zakonu.
Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger potwierdzili moje słowa skinięciem głowy.
Tymczasem sama Morgana wydawała się zdenerwowana.
- Nie wierzcie im. Jestem Śmierciożercą, w dodatku nawet teraz pod moim wpływem jest ten oto Lucjusz Malfoy.
Jakby na dowód swoich słów machnęła różdżką. Senior czystego rodu zakołysał się niebezpiecznie.
- Co ja tutaj robię? – wykrztusił nieprzytomnie.
- Mogłaś żyć Morgano – dodaję machinalnie powracając do rzeczywistości. – A wybrałaś śmierć.
- Jakie czekałoby mnie życie? – słyszę jej spokojną odpowiedź. – Miałabym żyć w świecie, którego nie rozumiem? Którym się zwyczajnie brzydzę? Znienawidzona przez wszystkich? Córka Tego Który Ośmielił Się Złamać Ład? – prycha.


Już na mnie czekają. Odbieram Sorleya i Hep, zamieniam kilka bezsensownych słów z Blanche, co jak zwykle przypomina słowną potyczkę. Tym razem ja wygrywam. Widzę jej porozumiewawcze mrugnięcie okiem. Tak. Jutro zadziwię moje dzieci.
- Moja różdżka ma dwanaście cali, włos jednorożca i jest z ostrokrzewu! – chwali się Sevi.
- Moja też ma dwanaście cali, ale jest w niej serce smoka i klon – odpowiada Silan.
Zaczynają się kłócić, która różdżka jest lepsza. Czy oni nigdy nie mogą żyć w zgodzie? W tym czasie kupuje kolejne kwiaty, białe kamelie. Spacerkiem idziemy w stronę Św. Munga. Bliźniacy powoli zaczynają się uspokajać. Dobrze wiedzą na co nadszedł czas. Na wizytę z matką.
Wchodzimy do jej sali cicho, żeby jej nie przestraszyć. Przygląda nam się zdziwionymi oczyma.
- Silan, Sevi, Severus! – wykrzykuje radośnie. – Jak się cieszę, że do mnie przyszliście! Wyrośliście…
Bełkocze gładząc córkę po włosach. Wypowiada wszystkie komplementy, jakie tylko zna. Sorley wychodzi do toalety. Po kilku sekundach Deidre rozgląda się nieprzytomnie i z dziecinną naiwnością pyta:
- Gdzie jest mój synek? Podobno jest już duży.
Uspokajam ją mówiąc, że za chwilę przyjdzie. Kobieta uśmiecha się i rozważa, czy może zezwolą jej wrócić na święta do domu. Kłamię, że to bardzo możliwe, że już zdrowieje. Zachwyca się kwiatami. Nie mogę przy niej stać. Wychodzę. Stojąc na korytarzu słyszę jej dźwięczny głos:
- Podobno jest tutaj Severus. Czy on się na mnie jeszcze gniewa?
Silan pociesza ją, że już od dawna nie jestem zły. Oddycha z ulgą. Czuję się coraz bardziej bezradny i zły. Jej nie można pomóc. Cholerna klątwa Ethana, w połączeniu z silnym stresem zadziałała idealnie. Deidre nigdy nie będzie już normalna. Pamięta jedynie to co się dzieje przez kilka sekund. Potem jej uszkodzony mózg przestaje rejestrować cokolwiek. Jedyne czego jest świadoma, to istnienia mnie i swoich dzieci.
Hepzibah staje koło mnie. Jest cicha i milcząca.
- Podobno jest tutaj Severus i Sevi – słyszymy niespokojny głos chorej. – Czy Severus nadal się na mnie gniewa? Sevi na pewno już urosła.
Syn kolejny raz uspokaja ją, że wszystko jest w porządku. Kilkanaście minut później magomedyk oznajmia, że czas już zakończyć wizytę. Wychodzimy przygnębieni. Bliźniaki już się nie kłócą. Zanim wejdę do windy dobiega mnie jeszcze dziecinny głosik Deidre:
- Tak, mam Severusa i dwójkę dzieci, ale nigdy do mnie nie przychodzą mimo, że bardzo ich kocham.


Człowiek dostaje to na co zasłużył. Nie więcej i nie mniej. Przyglądam się śpiącym twarzom Silana i Sevi. Coś mi się jednak w życiu udało. Zasnęli na kanapie przed kominkiem.
- Powie im pan profesorze, jutro z rana, czy będą mieli niespodziankę? – w płomieniach pojawiła się głowa Blanche.
Wykrzywiam wargi uśmiechając się złośliwie.
- Nie. Będą mieli jutro niespodziankę.
- Będą mieli okropnego pecha – chichocze. – Chrzestna matka jako nauczycielka eliksirów i ojciec, jako nauczyciel obrony przeciw ciemnym mocom. Życie bywa okrutne.
Dwa miesiące temu zwolniło się stanowisko nauczyciela OPCM w Hogwarcie. Po prawie jedenastu latach z tej pracy rezygnował Emanuel Tucker. Czy Albusowi Dumbledore’owi się odmawia? Oczywiście, że nie.

I to już właściwie koniec mojej historii. Oczywiście, że mógłbym opowiadać i opowiadać, tylko, że straciłoby to głębszy sens. Czas zakończyć ją teraz, w chwili gdy pozostaje ona nadal ciekawa.

Ostateczna bitwa

Harry Potter przyglądał się mi uważnie, gdy powoli przeżuwałem obiad. Czułem się niezręcznie, prawie obnażony przy nim. Zielone oczy śledziły każdy ruch mojej żuchwy i po kilku kęsach miałem serdecznie dosyć jedzenia.
- Czego ty chcesz? – zapytałem bez ogródek.
Chłopak uśmiechnął się niepewnie jakby chciał dodać sobie odwagi.
- Może mi pan coś powiedzieć o mojej matce? Skoro obiecał jej pan…
- Znowu jestem panem, Potter? – przerwałem mu złośliwie. – Powiedz mi dlaczego, miałbym cokolwiek wiedzieć o twojej matce? Chyba wiesz, że ona była gryfonką, a ja ślizgonem.
- Ale pan sam powiedział, że jej obiecał – zaplątał się. – A obietnice składamy tym, na których nam zależy.
Odłożyłem sztućce na bok. Obiad kompletnie stracił w moich oczach. Rzuciłem chłopakowi przeciągłe, świdrujące spojrzenie.
- Obietnica to tylko obietnica, Potter. Jak widzisz, zdarza mi się ich nie dotrzymywać – wycedziłem.
- Ale nie dlatego, że pan nie chce ich dotrzymać. Po prostu okoliczności…
Wstałem. Ta rozmowa zaczynała być irytująca. Szczególnie dlatego, że chłopak próbował dostrzec w moim postępowaniu cechy, których wcale tam nie było.
- Niewiedza nie usprawiedliwia czynów – warknąłem podchodząc do okna. Nadal kulałem i pobolewał mnie cały prawy bok, ale starałem się tego nie okazywać.
Spojrzałem na niego krytycznie. Właściwie co ja wiedziałem o Lily Evans? Była szlamą z Gryffindoru. I do połowy szóstej klasy nie cierpiała Jamesa Pottera.
- Przyjaźniła się z… pewną osobą z mojej grupy – zacząłem niespodziewanie dla samego siebie. – I była bardzo namolna, zupełnie jak ty. I była bardzo uparta, może nawet bardziej od ciebie – zakończyłem.
Nie dodałem tylko, że Evansówna była jedną z niewielu osób, którym ufałem.


Po ukazaniu się marcowego numeru Żonglera w Londynie zaczęły rozprzestrzeniać się obrzydliwe paszkwile dotyczące mnie i White. Rita Skeeter namolnie wypisywała coraz to obraźliwsze bajeczki na nasz temat. Tu już nawet nie chodziło o bzdury, które krążyły na mój temat. Najgorsze było to, że te wyssane z palca historyjki dotyczyły również Blanche. Ona sama śmiała się z nich głośno. Śmiali się z nich zresztą wszyscy członkowie Zakonu Feniksa (za wyjątkiem mnie). Nawet Lupin po jednej z lekcji udzielonej Hermionie powiedział:
- Dłużej nie mogliśmy siedzieć w samotności, bo kto wie czego jutro dowiedzielibyśmy się o sobie w Proroku Codziennym?
Tak więc każde zdarzenie, z pozoru nawet najbardziej błahe kończyło się stwierdzeniem, że Skeeter czai się za rogiem, ażeby napisać nowy bezsensowny artykuł.
- Ja tam nawet ją lubię – przyznała mi się Blanche. – Ostatecznie to dzięki niej zostałam młodocianą nimfomanką, uwiedzioną przez podstarzałego kawalera w dodatku nauczyciela. W innym znowu artykule, to ja pana uwodziłam. Żyć nie umierać – zachichotała. – Dobrze, że nie wie nic o pana rodzinie. Dopiero napisałaby artykulik. Femme Fatale White rozbiła szczęśliwą rodzinę Severusa Snape’a. Ileż w tym dziewczęciu zła! – wyszeptała parodiując dziennikarkę.
Wykrzywiłem usta w pogardliwym półuśmiechu.
- Naprawdę ci to nie przeszkadza? – zapytałem.
- Nie – westchnęła. – To nie jest zbyt miłe, ale… jeżeli zaczęłabym się przejmować tymi bzdurami, ci którzy to piszą osiągnęliby dokładnie taki efekt, jaki oczekiwali. Muszę im pokazać, że mnie to kompletnie nie obchodzi. Poza tym w tej chwili boję się czego innego.
- Kongresu Wspólnoty?
- Tak. Ostatnio jest zbyt spokojnie.


Morgana usiadła na kamieniu. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Dziwne, że nigdy nie zwróciłem na to uwagi. Chodzi mi o to, że nigdy nie widziałem w niej człowieka. I znowu doszło do głosu moje własne ograniczenie. Widziałem w niej nie człowieka, a maszynę zdolną do zabijania. Zawsze wiedziała jak się zachować, co zrobić. Prawie mechanicznie wypowiadała; „Avada Kedavra” i zawsze stała wyprostowana, murem za mną.
Uważałem się nawet nie za jej przyjaciela, albo znajomego, bo ludzie tacy jak Morgana nie mają przyjaciół, a za jej w pewnym sensie podopiecznego. Ona zawsze po prostu… trwała. I tak naprawdę niewiele o niej wiedziałem.
Oczywiście była córką Czarnego Pana, ale nigdy nie potraktowała tego jako swego rodzaju wyróżnienia. Pochodzenie było raczej jej przekleństwem. I to przekleństwem, którego nie umiała pokonać. Największy egoizm to karanie dzieci za grzechy rodziców. 
Brawo Snape, że wreszcie to do ciebie dotarło – zakpił jakiś głosik w mojej głowie. –Oczywiście, ty nigdy nie karałeś Pottera, za zarozumialstwo jego ojca, prawda?
Kobieta przygarbiła się. Chyba jeszcze nie zauważyła mojej obecności. Głupie, że dopiero teraz przyszło mi do głowy, że to tylko kobieta. Chamska, arogancka, ale także w pewnym sensie krucha i delikatna. Ona po prostu przystosowała się do czasów w jakich przyszło jej żyć.
- Co zrobisz jak już będzie po wszystkim, Snape? – zapytała cicho.
A więc jednak zauważyła moją obecność.
- Nie wiem. Chyba będę znowu uczyć w Hogwarcie. I muszę zabezpieczyć Sorleya i Sevi – odparłem z powątpieniem. – O ile wcześniej nie wyląduję w Azkabanie, albo nie pocałuje mnie dementor.
- Nie pocałuje, Dumbledore cię uratuje.
- Ja bym nie wierzył facetowi, który zmartwychwstał – próbowałem zażartować. – A ty co będziesz robić?
Długo wpatrywała mi się w oczy, zanim odpowiedziała.
- Ja? Ja nie wyobrażam sobie życia bez Riddle’a, bez śmierciożerców…
- Nienawidzisz ich?
Pokręciła głową.
- Nie, Snape. Ja już nie nienawidzę. To dziwne, ale wtedy, gdy ją katowaliśmy ta mała pokazała mi coś, czego nigdy wcześniej nie zobaczyłam. Wiesz, że ona nie płakała nad sobą, ale nad nami? Nade mną, Riddlem i Storm.
Zrozumiałem, że mówiła o Blanche.
- Uważaj na nią Snape. Riddle planuje wielki skok na Kongres Wspólnoty Magicznej.


Stałem oparty o jedną z kolumienek. Dzięki działaniu eliksiru wieloskokowego wyglądałem jak… Archibald Nott. Obok mnie stała Eunice Storm (Hermiona Granger), kilka kroków dalej Avery (Ron Weasley) przyglądał się magicznej fontannie. Oprócz tego po całym pomieszczeniu, między gośćmi panoszyło się kilkunastu fałszywych śmierciożerców.
Na ten pomysł wpadłem sam, Morgana pomogła mi w jego realizacji. Kto ma łatwiejszy wstęp do Ministerstwa Magii Czarnego Pana, niż śmierciożercy? Kogo nikt nie będzie sprawdzać, ani pytać o pozwolenie?
Blanche White drżała nerwowo siedząc samotnie przy jednym ze stolików. Najchętniej bym do niej podszedł i powiedział, że wszystko się uda, ale jako jeden z czołowych zwolenników Lorda Voldemorta, nie mogłem tego zrobić. Zresztą samotność White trwała tylko chwilę, bo dosłownie parę sekund później podszedł do niej Novac. On naprawdę był najbrzydszym człowiekiem, jakiego widziałem w życiu. Sprawiał wrażenie jakby jeszcze bardziej schudł i zapadł się w siebie. Ministrowie Magii z innych krajów dyskutowali w małych grupkach, a stojący niedaleko nich aurorzy czujnie obserwowali sytuację. Chyba nie wzbudziliśmy ich sympatii, bo przypatrywali nam się wyjątkowo nieufnie.
- Profesorze, niech pan…
- Ty chyba miałaś być tą inteligentniejszą od Złotego Chłopca – zauważyłem złośliwie. – Trzeba było mnie jeszcze po nazwisku zapytać.
- Przepraszam. To jak mam mówić? – zapytała czerwieniąc się Hermiona Granger.
- Zwracaj się do mnie po imieniu, albo po nazwisku.
Dziewczyna wybałuszyła oczy.
- Eee.. – zaczęła nieskładnie. – Archibaldzie, zauważyłeś, że… eee… kobieta Snape’a jest na sali, wśród gości specjalnych?
- Cholera – burknąłem cicho podążając za jej wzrokiem.
Istotnie Deidre była na sali. Nawet więcej, kobieta zmierzała w stronę Blanche. Poruszyłem się niespokojnie ruszając jej naprzeciw. Jeśli wpadła na kolejny, genialny plan pozbycia się dziewczyny, to naprawdę przesadziła. Jak na złość Novac właśnie poszedł po coś do picia i White znowu pozostała bez opieki. Zacisnąłem z całej siły pięści tak jak zwykle robił to Nott i kolebiąc się na obie strony podszedłem do nich, akurat w chwili, gdy Sunwood chciała się dosiąść.
- Deidre – uśmiechnąłem się złośliwie – chyba nie zamierzasz dosiadać się do tego czegoś?
- Właściwie… chciałam porozmawiać – zająknęła się.
- Porozmawiasz później, za kilka minut wszystko się rozpocznie. Lepiej zajmij swoje miejsce, chyba, że chcesz zdenerwować gościa specjalnego.
- Ale to bardzo ważne.
- Nic nie jest tak ważne, żeby denerwować naszego specjalnego gościa – uciąłem chłodno.
- Oczywiście – zaczerwieniła się ze złości odwracając się.
Blanche przyglądała mi się z jawną wrogością.
- Chciałam z nią porozmawiać.
- A ona mogła chcieć ci wbić nóż w plecy – warknąłem zimno. – Udanego wieczoru.
- A udław się – mruknęła urażona gdy już wracałem na swoje miejsce.
Wykrzywiłem wargi Notta w półuśmiechu. Hermiona Granger, wyglądająca jak Eunice Storm, spojrzała na mnie porozumiewawczo.
- Dobra robota, Archibaldzie.
- Nie pozwalaj sobie.
- Chyba się zaczyna – szepnęła.


Korneliusz Knot powstał i powolnym, prawie, że mechanicznym krokiem podszedł do podium. Gwar ucichł i kilkaset par oczy utkwiło w nim wzrok. Wyglądał jak człowiek, który się poddał i to poddał w ten najgorszy możliwy sposób. On już nawet nie udawał, że sam sprawuje władzę. On po prostu stanął przy podium, żeby zapisać się w historii magii jako najbardziej nieudolny i żałosny minister.
- Witam na czterdziestym czwartym Kongresie Magicznym – zaczął bezbarwnym tonem. – Jest mi niezmiernie miło, że mimo ostatnich wiadomości przybyliście wszyscy…. Wśród nas brakuje tylko jednego… najważniejszego gościa…
Wykrzywiłem pogardliwie wargi wpatrując się mężczyźnie prosto w oczy. Nawet nie wiedział jak nim gardziłem. Jak bardzo mnie brzydził, i to brzydził słabością swojego charakteru. Był słaby, był tandetny, był dnem.
- A oto i on… – Knot wciągnął głośno powietrze próbując wypowiedzieć słowa: „Lord Voldemort”, bez większego rezultatu.
Właściwie komentarz nie byłby potrzebny, Czarny Pan w otoczeniu swojej świty (notabene na sali pojawiło się raptem dwóch Nottów, dwie Storm i jeszcze kilka takich samych postaci) wszedł na salę. Wydawał się zachwycony przerażeniem jakie wywołał. Ministrowie z innych krajów wpatrywali się w niego ze zdumieniem. Widocznie nie spodziewali się czegoś takiego. Aurorzy zamarli, zamiast wyciągnąć różdżki. Blanche zadrżała patrząc na swojego ojca.
- Jakże się cieszę, widząc was tutaj wszystkich zgromadzonych – wysyczał Czarny Pan. – Nie spodziewałem się tak licznego komitetu powitalnego.
Śmierciożercy towarzyszący mu roześmieli się cicho.
- Nie widzę jednak wśród was Harryego Pottera – zauważył cicho Lord Voldemort. – Czyżby Chłopiec, który Przeżył, by Umrzeć Dzisiaj stchórzył? – zapytał retorycznie. – O, panna White, mieliśmy się już przyjemność poznać – zwrócił się do Blanche. – Zdecydowanie ładniej ci kiedy jesteś na wolności. Twój ojciec nie miał racji mówiąc, że da się cię przekonać do moich racji. Ta oto panna White – podniósł głos. – To najgorszy typ ludzi jakich znałem. Ona wierzy w ideologie!
Śmierciożercy kolejny raz roześmieli się pogardliwie. Przygłupi orszaczek, pomyślałem gniewnie.
- Zebraliśmy się tutaj wszyscy, abyście oddali mi należny hołd. Od dzisiaj cały czarodziejski świat będzie mi podporządkowany. Ci, którzy opowiedzą się po mojej stronie, pozostaną ministrami magii w swoich krajach, ci którzy tego nie zrobią… zginą. Korneliusz był na tyle uprzejmy, ażeby zaprosić was tutaj, a wy na tyle nieroztropni, ażeby przybyć.
Jakiś Auror podniósł różdżkę. Czarny Pan uśmiechnął się w jego stronę pogardliwie.
- Nie radziłbym ci tego robić, ponieważ mam coś, co jest dla was wszystkich najcenniejsze. Otóż moi zaufani… złapali Harryego Pottera, gdy próbował dzisiejszego dnia uciec. Romulusie?
Do sali wszedł pół elf prowadząc Złotego Chłopca. Dzieciak wyglądał na pobitego, a jednak szedł sam. Widocznie Lord Voldemort zaplanował mu bardziej widowiskową śmierć.
Nie ma ankhu, pomyślałem ze złością. Nie miałem pojęcia na czym polega genialny plan Dumbledore’a, ale Potter nie miał swojej największej broni! Był bezbronny jak dziecko! Idiotyzm, przecież on był tylko siedemnastoletnim dzieckiem. Nic dziwnego, że próbował uciec. Ja na jego miejscu też bym uciekał i próbował ocalić własne życie.
- Ten oto dzieciak miał ocalić czarodziejski świat, czy tego dokonał? Nie. Wprost przeciwnie, ten chłopak postanowił uciec. A wy tak mocno w niego wierzyliście – zakpił. – Podobno miało was ocalić jego dobro i miłość. Tylko, że w Harrym Potterze nie było ani dobra, ani miłości. Te dwa uczucia nie istnieją, nawet tak głupi dzieciak jak on uważa, że jego życie jest cenniejsze, niż życia wasze.
Czułem w sobie coś na kształt rozczarowania. A więc pomyliłem się co do niego? Wydawało mi się, że on jest naprawdę silny. Rozejrzałem się dookoła. Wszyscy wokół mnie wyglądali na rozczarowanych. Nie spodziewaliśmy się tego.
- To nie jest Harry Potter! – krzyknęła niespodziewanie Blanche. – To na pewno nie jest on!
Lord Voldemort rzucił dziewczynie zdziwione spojrzenie.
- Jak to? – zapytał. – To jest Harry Potter.
- Nie – pokręciła głową. – Harry, nie jest tchórzem.
- Harry Potter wybrał życie, nie śmierć, Blanche White – wycedził chłodno.
- Harry, w czym przeszkodził nam profesor Snape pod koniec pierwszego roku nauki w Hogwarcie? – zapytała cicho wpatrując się uparcie w dzieciaka.
Chłopak przymrużył oczy czerwieniąc się.
- Nie pozwolił nam się pocałować – wydukał.
Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie. Wyglądała na szczęśliwą.
- Nie, chłopcze. Profesor Snape nie pozwolił nam złożyć Wieczystej – wycedziła.
- Zabić ich!


Rzuciłem się w stronę Blanche, która nadal z tryumfującym wyrazem twarzy siedziała przy stoliku. Musiałem ją jak najszybciej wyciągnąć z tego piekła. Teoretycznie walczących po naszej stronie było więcej, a jednak kilku ministrów magii nie dało polecenia ataku dla swoich aurorów. Zmiąłem w ustach przekleństwa uchylając się przed złowrogim zaklęciem. Tylko, że byłem stanowczo za daleko.
- Czyżbym spotkał moją kopię? – zapytał Nott głupio. – Jest nas o jednego za dużo!Avada…
- Confundus! – krzyknąłem przerywając jego inkantację.
Siła zaklęcia była tak duża, że upadł na ziemię. Czyjaś drętwota przemknęła mi koło ucha. Obróciłem się w tamtą stronę. Hermiona Granger oberwała od Eunice Storm. Dziewczyna z głupim uśmiechem stała nad nią najwyraźniej chcąc rzucić jeszcze jakąś klątwę.
Wykrzywiłem wargi złośliwie wskakując między je dwie.
- Za Rudolfa i za mnie – wyszeptałem cicho patrząc Eunice prosto w oczy. – Avada Kedavra!
Była zdumiona, gdy promień zielonego światła uderzył w nią. Runęła na ziemię.
- Pan ją zabił! – pisnęła Granger.
- Inaczej ona zabiłaby ciebie – wycedziłem. – Walcz tak, żeby ich uszkodzić.
Uchyliłem się pod zaklęciem jakiego Aurora. Biedny idiota nie wiedział, czy jestem po właściwej stronie. Szczęście, że eliksir wielosokowy powinien zaraz przestać działać.
Blanche cofała się rzucając wszelkiego rodzaju tarcze przed swoim ojcem. Wyglądała na przerażoną.
- Contribulatios! – ryknął, najwyraźniej pragnąc zakończyć całą tę farsę, ale zupełnie niespodziewanie przed jego córkę wysunęła się Deidre.
Sparaliżowany patrzyłem jak Sunwood obrywa. Wyprostowała się jak struna. Zakryła dłońmi głowę kuląc się. Czułem, że eliksir przestaje działać. Zeszczuplałem i zmalałem. Byłem na powrót Snapem. To samo działo się z resztą członków. O zgrozo zauważyłem, że większość leży na ziemi.
- Nubis!
Wokół White’ta wezbrał się tuman czarnego kurzu. Mężczyzna zaczął się miotać jak szalony próbując odgonić chmurę.
- Wspaniale Severusie. Wyeliminowałeś aż trzech śmierciożerców – usłyszałem syczący głos za swoimi plecami. – Tylko po co atakowałeś Romulusa? Zostawiłeś tę charłaczkę na pastwę losu, a teraz nagle chciałeś go ukarać, bo zrobił jej krzywdę? Czy to nie hipokryzja? Z drugiej strony, przecież to twoje nie pierwsze takie zachowanie. Obiecałeś strzec Lily Evans, a sam przyczyniłeś się do jej śmierci – cedził cicho. – Po co obiecywać, skoro nie można dotrzymać obietnicy? Czy nie lepiej było pozostać mi wiernemu?
- Potter cię dzisiaj wykończy – warknąłem.
- A gdzie jest Harry Potter? Nie powinien przypadkiem próbować mnie zabić? – szydził.
- Właśnie wbiega.


Istotnie do sali właśnie wbiegł Harry Potter. Wbiegł w towarzystwie Draco Malfoya i kilkunastu innych czarodziei. Wśród nich rozpoznałem paru nauczycieli i uczniów Hogwartu. Dotychczasowa walka zamarła. 
Lord Voldemort uśmiechnął się okrutnie.
- A już bałem się, że nie przyjdziesz Harry Potterze.
- Czas dopełnić przepowiednię – odpowiedział chłopak.
- Dojrzała decyzja, tylko po co ją dopełniać? Jeśli będziemy walczyć umrzesz. Nie pomogą ci bajeczki Dumbledore’a. Mnie już nie można zabić.
Złoty Chłopiec pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Można cię zabić. Zniszczyliśmy twoje horcruxy.
Przez bladą twarz Czarnego Pana przebiegł dziwny dreszcz.
- Nawet jeśli zniszczyłeś dwa, albo trzy to niczego to nie zmienia, Harry Potterze – wysyczał łagodnie. – Jak myślisz dlaczego do tego wszystkiego dążę? Tak naprawdę wcale się od siebie nie różnimy. Ty i ja działamy… w jak ty to nazywasz imię dobra, cokolwiek to słowo oznacza.
- Chcesz władzy – odparł Harry. – I nie działasz w imieniu dobra. Ty nie wiesz, czym jest dobro.
Lord Voldemort był jeszcze łagodniejszy niż chwilę temu.
- W stadzie, w którym pojawia się chory osobnik, należy tego osobnika odosobnić, albo najlepiej unicestwić, ażeby stado pozostało zdrowe. Nie można dodawać do tegoż stada zakażonych osobników, prawda? Tak samo jest z czarodziejami. Nie możemy zaliczać do nas charłaków i szlam, nie możemy dopuścić, żeby nasze stado wymarło. Do tego dążę, Harry Potterze. Czy nie kieruję się w moim postępowaniem dobrem ogółu? Wiem, że to okrutne w stosunku do „zakażonych”, ale tak niestety musi być – zamilkł na chwilę, obserwując czy jego słowa odnoszą jakikolwiek skutek. – Jesteśmy tacy sami, Harry Potterze. Nie musimy walczyć przeciwko sobie. Możesz stać u mego boku. Razem będziemy najpotężniejszymi czarodziejami na świecie.
Chłopiec, który Przeżył roześmiał się drwiąco.
- Kłamca! – wykrzyknął. – Władza i potęga. Tak kiedyś powiedziałeś. Sam sobie zaprzeczasz, a robisz to tylko dlatego, że nie znasz treści przepowiedni.
- Przepowiednia to tylko zlepek słów, który może, ale nie musi się spełnić, Harry Potterze. Daję ci wybór, którego pozbawił cię Dumbledore. On każe ci walczyć, ja pozwalam żyć.
- To ja dam ci wybór, możesz jeszcze się zawrócić, Lordzie Voldemorcie. W innym wypadku będę musiał cię zabić.
Czarny Pan roześmiał się mściwie. Był to śmiech na tyle głośny i okrutny, że przeszył wszystkich w pomieszczeniu. Uniósł dłoń i jednym machnięciem wyrwał Harryemu Potterowi różdżkę z dłoni. Potoczyła się głośnym echem po podłodze.
- Widzisz jak bardzo różni się moja moc od twojej, Harry Potterze? – zapytał zimno. – Nie muszę używać nawet różdżki, ażeby cię rozbroić. A teraz zginiesz. Zginiesz dzięki własnej pysze, która nie pozwoliła ci przyjąć mojej oferty. Powinienem tę całą historię z tobą zakończyć już trzy lata temu, ale wtedy zbyt mocno sprzyjało ci szczęście, a ja zwyczajnie cię zlekceważyłem. Dziś nie popełnię takiego błędu – podniósł do góry różdżkę. – Avada Kedavra! – ryknął.
Promień zielonego światła pomknął ku Złotemu Chłopcu. Dzieciak nawet nie zmrużył oczu. Po prostu czekał na cios. Tylko, że ostateczny koniec nie nadszedł. Śmiertelne zaklęcie owszem, uderzyło w niego, ale zamiast go unicestwić odbiło się i z pełną mocą zaatakowało rzucającego.
Tumany kurzu, które niewiadomo skąd pojawiły się w całej sali wzbiły się w powietrze zasłaniając ostateczny skutek klątwy. Trwaliśmy tak zupełnie bez ruchu, czekając aż opadną i zrozumiemy co się stało. Kiedy wreszcie zaczęło się przerzedzać zobaczyliśmy ostateczny widok bitwy. Czarny Pan leżał martwy. Lord Voldemort zabił się swoim własnym zaklęciem. Nad jego zwłokami stali Morgana i Lucjusz. Obok ich stóp leżała martwa Naginii.
- Bałem się, że nie zdążycie – wyszeptał Harry Potter.
Kobieta spojrzała na niego bezbarwnie.
- Zabiła go, jego własna ignorancja – wycedziła cicho. – Własna ignorancja.

W Żonglerze

Otworzyłem oczy. Promienie słońca brutalnie wtargnęły do pokoju, w którym się znajdowałem. W mojej głowie panowała kompletna pustka.
- Nareszcie się obudziłeś, Severusie – Albus Dumbledore przyglądał mi się uważnie. – Już zaczynaliśmy się bać, czy aby nie tobie należało podać Eliksir Nadziei.
- Eliksir Nadziei? – zapytałem półprzytomnie.
- Ten, który uwarzyłeś razem z Eden – uśmiechnął się łagodnie. – Czyżbyś nie pamiętał?
Nienawidziłem, gdy traktował mnie jak małego chłopca. Skrzywiłem się ze złością (i za chwilę tego pożałowałem, o wiele mniej boleśnie było tylko ruszać oczami).
- Jak tu się dostałem? – świszczałem przeraźliwie.
- A zgadnij Snape – oparta o framugę, z niedbale założonymi rękoma zezowała na mnie Morgana. Dopiero w tej chwili zauważyłem jej obecność. – Świta? – rzuciła zgryźliwie.
- Świta – warknąłem w odpowiedzi. – Zapomniałbym ci podziękować za wydanie mnie Czarnemu Panu, a potem uratowanie mi tyłka. Tak więc: dziękuję – warknąłem sarkastycznie.
Roześmiała się piskliwie, choć może odrobinę mniej zgrzytliwie niż zwykle.
- Snape, a myślałeś, że on nie wie o twojej zdradzie? – zapytała cicho. – To nie Harry Potter, który wierzy w to co się do niego mówi, to Lord Voldemort czarodziej, który zdradę ma we krwi.
- Z tego co pamiętam, powiedziałaś mu o moim braku wierności jeszcze przed pojawieniem się Harryego Pottera – warknąłem. – A pan dyrektorze, też robił ze mnie idiotę?
Morgana drgnęła niebezpiecznie. Albus Dumbledore zgarbił się i pokręcił głową.
- Nigdy świadomie, nie wysyłałbym cię do Toma, gdybym miał pewność, że on wie o twojej nielojalności.
- Ma rację, on nic nie wiedział – przytaknęła rzucając mi złośliwe spojrzenie. – Powinieneś się cieszyć, że żyjesz Snape.
Zmiąłem w ustach kilka przekleństw. Czy zawsze musiała robić ze mnie ostatniego kretyna? Zastanawiając się logicznie, Morgana miała rację. Lord Voldemort nie jest naiwny. Kilka wspomnień, nie mogło go zwieźć.
- Gdzie Blanche?
- Tak się właśnie zastanawiałam, kiedy o nią zapytasz – uśmiechnęła się złośliwie mrużąc oczy. – Nic jej nie jest, Snape. Swoją drogą kiedy tu dotarła była w o wiele lepszym stanie niż ty.
- Jak udało nam się…
- Nam się nic nie udało. – nie dała mi dokończyć pytania. – Udało to się mi, Lucjuszowi, Rudolfowi i White. Ty nie byłeś w stanie czegokolwiek udawać. – zauważyła złośliwie. – Swoją drogą ta mała mi zaimponowała. Nie bała się.
Przewróciłem oczami. Mało mnie obchodziło zachowanie Blanche podczas ucieczki. Chciałem wiedzieć jakim cudem udało mi się żywemu stamtąd wrócić.
- To było proste Snape. Jak myślisz, po co przekonywałam Riddle’a, ażeby poczekał aż nabierzesz sił i wtedy nastraszył cię, że skrzywdzi White? Wiem, że traktujesz ją jak własne dziecko i nie pozwolisz skrzywdzić. On też o tym wie. Jak myślisz, czemu wcześniej nie zareagowałam, tylko czekałam, aż ledwo będziesz dyszeć?
- Żeby nie zaczął znęcać się nad dziewczyną od razu – wycharczałem.
- Brawo, byłeś potrzebny dopóki nie powiedziałeś wszystkiego co wiedziałeś. White stała się gwarantem twojego mówienia. Dlatego sugerowałam, żeby dać ci odpocząć.
- Czarny Pan myślał, że ty z czystego sadyzmu… – zacząłem cicho.
- Możliwe – parsknęła gniewnie. – Odnoszę wrażenie, że tylko ja muszę nad wszystkim panować.
- Pamiętam, że ocknąłem się w celi, chyba w następnej siedziała Blanche, ktoś szedł w naszą stronę. To byłaś ty?
Morgana przygryzła nerwowo wargę. Wyglądała na naprawdę złą. Głębokie cienie pod oczami i zwykle blada cera, teraz przedstawiały się wyjątkowo upiornie. Zabawne, że dopiero teraz zauważyłem, że jej czarne, duże oczy nie miały w sobie już czerwonych ogników. Były po prostu czarne i matowe. Sprawiały wrażenie zmęczonych.
- Nie – pokręciła ze złością głową. – To była ta Storm, czy jak jej tam. Głupia gówniara była przekonana, że zdoła wyciągnąć z ciebie sama informacje. Pewnie chciała się popisać przed Riddlem – westchnęła wzgardliwie. – Jakby mu naprawdę chodziło o garść faktów. On po prostu chciał cię upokorzyć. Uznał, że będzie to wspaniała rozrywka.
- Co ona zrobiła? – przerwałem Naddall.
- To przez nią tak długo nie dawałeś znaku życia. Próbowała na ciebie rzucić Torturę Transmutacji.
- Próbowała?
- Ten medalion, który dostałeś od White – uśmiechnęła się złośliwie. – Ciekawa sprawa, wygląda na to, że dziewczyna przejęła część czaru na siebie. W innym wypadku powinieneś umrzeć.
- Nie pamiętam.
- Nic dziwnego – oparła się rękoma o parapet. – Rudolf wpadł tam i zobaczył, co ta mała idiotka wyprawia. Próbował ją powstrzymać, ale… Błyski promienia śmierci z ręki twego szczęścia. Pamiętasz? – zapytała cicho.
- Jedna z przepowiedni Hieny, a więc zabiła go, tak?
- Ogłuszyłam ją – zakończyła cicho. – A potem z pomocą Lucjusza i świstoklika udało mi się was stamtąd wydostać – syknęła pod nosem, przyglądając się krajobrazowi za oknem.


Szybko doszedłem do siebie. Właściwie już wieczorem po tej rozmowie chciałem wstać, ale ani Dumbledore, ani Morgana, ani nawet Święta Trójca (która notabene mieszkała w domku dyrektora od zdobycia Ankhu) nie wyrażali na to zgody. Swoją drogą Potter z Granger wygłaszający monologi na temat mojego nadszarpniętego zdrowia to zaiste zdumiewający widok. Musiałem przyznać, że chłopak naprawdę dużo umiał, a przynajmniej wiele się od ostatniego roku w Hogwarcie nauczył. Nosił Ankh na szyi i ten malutki, złoty amulet nadawał mu dodatkowej powagi. Chwilami naprawdę wierzyłem, że on jest w stanie pokonać Czarnego Pana.
Głowiłem się tylko nad nieobecnością Blanche. Wydawało mi się całkowicie niezrozumiałe, dlaczego (skoro nic się jej nie stało) jeszcze mnie nie odwiedziła. Myślałem też o Sevi i Silanie. Czy nic im się nie stało? Były pod opieką Deidre, i tym jednym się cieszyłem. W gruncie rzeczy była dobrą matką. A przynajmniej wydawało mi się, że nigdy nie pozwoliłaby skrzywdzić naszych dzieci.
- Morgana kuleje – zauważyłem następnego dnia, patrząc jak kobieta tłumaczy coś Potterowi.
- Severusie, ktoś musiał zapłacić za twoje i Eden zniknięcie – Albus Dumbledore podążył za moim wzrokiem.
- To na nią został zużyty Eliksir Nadziei – wywnioskowałem.
- Nie – pokręcił głową. – Oczywiście, że nie. Eliksir podała Eden dla Deidre.
- Przeżyła? – zapytałem chłodno.
Dyrektor sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę powiedzieć mi dlaczego matka moich dzieci potrzebowała tego eliksiru. Tylko, że akurat to mnie nie obchodziło. Głupia Blanche, po co dawała jej ten eliksir? Dla kobiety, która marzyła o jej śmierci?
- Gdzie są Hepzibah Sevi i Silan Sorley?
- U Falghara razem z Blanche i Deidre. Nie zapytasz co się stało?
- Nie.
Dziwne, ale po tym co zrobiła D., nie znienawidziłem jej. Właściwie stała się dla mnie dziwnie obojętna. Nie obchodziło mnie jakim cudem przeżyła, albo dlaczego jej życie wisiało na włosku.
- Severusie, spróbujesz ją zrozumieć?
- Nie. Dlaczego Blanche mieszka u Falghara?
- Eden, usunęła swojego ojca z Elfiej Rady. Mieszka u La Fayetta, bo nakłania radę do opowiedzenia się po naszej stronie. Ponadto wczoraj miała wizytę we francuskim Ministerstwie Magii, próbuje zdegradować pozycję swego ojca – uśmiechnął się słabo. – I chyba zaczyna jej się to udawać.
- Zawsze wiedziałem, że jest mądra – zauważyłem spokojnie.


Fragment relacji Blanche Eden White zamieszczonej w marcowym wydaniu Żonglera.

(…) Magiczny Świat ma prawo do poznania prawdy. Nie jesteśmy bezpieczni. Ministerstwo Magii od kilku miesięcy jest już w rękach Śmierciożerców. Jednym z głównych doradców obecnego Ministra Magii jest Ethan Amadeusz Romulus White. Mam powody przypuszczać, że jest on jednym z najbardziej zaufanych sług Tego – Którego – Imienia - Nie – Wolno – Wymawiać. To głównie z jego polecenia (…).
Opuściłem duży fragment tekstu, w którym napisano o wszystkich dekretach, przy których tworzeniu pomagał Ethan. Dalej była mowa o iluzorycznym Ministrze Magii, stronniczości Proroka Codziennego i mojej domniemanej niewinności. Dziewczyna prostymi słowami (w bardzo wybiórczy sposób) przedstawiła Severusa Snape’a. Dzięki niej kolejny raz moja reputacja uległa diametralnej zmianie. O ile po sierpniowych artykułach uważano mnie za biednego, zakochanego idiotę, o tyle teraz przedstawiony zostałem jako nawrócony śmierciożerca, który sprzeciwił się Czarnemu Panu. Właściwie nie wiem, która wersja mniej mi się podobała. Uważniej zacząłem śledzić ostatni akapit.
(…) Przedstawiciel Wspólnoty Magicznej* potwierdza, iż planowany na 14 marca w Londynie Kongres Wspólnoty odbędzie się. Zastrzega jednocześnie o zaostrzeniu środków ostrożności. Podobno Ministrowie Magii mają przybyć wraz ze swoimi Aurorami. Doniesienia te są ostro krytykowane przez obecnego ministra Korneliusza Knota.
Blanche uśmiechnęła się promiennie w moją stronę. Na jej twarzy nie widać było ani śladu po niedawno przeżytym porwaniu.
- Wiesz co się stanie, po opublikowaniu tego w jutrzejszym numerze Żonglera? – zapytałem cicho.
Kiwnęła głową.
- I wszystko co zostało tu napisane to szczera prawda?
Ponownie pokiwała głową.
- Aż dziw, że napisane to zostało w Żonglerze – podsumowałem.


* – Wspólnota Magii – Coś na kształt Unii Europejskiej;)

Niewierny śmierciożerca

Medalion palił tak mocno, że z trudem się poruszałem. Słaniając się na nogach wbiegłem do Dworu White’ów. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ethan musi wiedzieć, gdzie jest jego córka. Pociemniało mi przed oczami, gdy zobaczyłem jak siedział na fotelu przed nie rozpalonym kominkiem. Podniósł głowę i uśmiechnął się bezbarwnie widząc moje przybycie.
- Blanche… – zacząłem cicho.
- Zniknęła? – wpadł mi w słowa.
Zachichotał widząc jak kiwnąłem głową. Medalion stał się jakby odrobinę mniej gorący. Podświadomie nie chciałem go zdjąć. Wydawało mi się, że póki parzy wiem, że dziewczyna żyje. Cierpi to prawda, ale żyje. Pół elf westchnął ciężko.
- Powiedz mi, dlaczego nie powiedziałeś ani słowa, że moja córka kontaktuje się z elfami z całej Wielkiej Brytanii? – zapytał niespodziewanie.
- Ja… ja nie wiedziałem, że te rozmowy mogą coś dać – wykrztusiłem.
- Znasz moją córkę od tak dawna i naprawdę myślałeś, że te jej pertraktacje mogą nic nie dać? – Uśmiechnął się zimno. – Taka nierozważna. Pisać do nich listy na lekcjach, wierzyć, że nie sprawdzają sowiej poczty… – cedził zimno. – I jeszcze ufać, że będę ją kryć.
- Jesteś jej ojcem, jej jedyną rodziną.
- Ja? – udał zdziwienie. – Nie, nie, Snape. Nie jestem jej ojcem. Moja córka przyłączyłaby się do Czarnego Pana. Moja rodzina potrafiłaby zrozumieć, co jest w życiu największą wartością – ostatnie zdanie wypowiedział bardzo gniewnie.
Czułem, że wszystkie moje wnętrzności skamieniały i teraz bardzo mi ciążyły. Dziwna interpretacja zdania: „Moja rodzina potrafiłaby zrozumieć, co jest w życiu największą wartością” nieustannie krążyła po moim umyśle.
- Gdzie ona jest? – warknąłem.
- To bardzo śmieszne, że akurat ty jej szukasz – wycedził. – Nie przybiegł tu, ani jeden jej przyjaciel, ani Falghar, ale ty.
- Gdzie ona jest? – powtórzyłem z naciskiem.
- W lochach – roześmiał się zimno. – Tam, gdzie wszyscy więźniowie naszego pana – dodał.
- TWOJEGO pana – sprostowałem wychodząc.


Po mojej deklaracji nie miałem czego już szukać w szeregach Czarnego Pana. Byłem skończony tak jako szpieg jak i śmierciożerca. Prawdopodobnie miałem za chwilę umrzeć razem z Blanche. Całkowicie minęła mi złość na Deidre i zastanawiałem się tylko, czy zdoła ona ochronić nasze dzieci. Swoją drogą miała nikle szanse. Głupia charłaczka.
Stałem przed Smutnym Dworem i zastanawiałem się jak wydostać ze środka moją uczennicę. Jakoś musiałem to zrobić. Ona po prostu nie mogła tam zginąć. Nie ona i nie tam. Wszędzie, tylko nie tam. Zanim zdążyłem wpaść na jakiś pomysł niezauważonego przedostania się do środka, drzwi otworzyły się i wyszła przez nie Morgana. Rozejrzała się uważnie i dopiero po kilku chwilach mnie dostrzegła. Bez oglądania się za siebie ruszyła w moją stronę. Nawiedziło mnie dziwne, całkiem bezzasadne pytanie: „A czemu nie ma przy niej Lucjusza?”. I to pytanie kołatało się po mojej głowie, jakby było w tej chwili najważniejszą sprawą na świecie. Zepchnęło nawet na drugi plan los Blanche.
- Chodź – warknęła i nie czekając na mnie ruszyła z powrotem.
- Żyje?
- A czego się spodziewałeś? Gdyby nie żyła, czy przyszedłbyś tu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Żyje. Głupia dziewczyna. Wiedziałam, że kiedyś doprowadzi cię na samo dno, ale nigdy nie myślałam, że nabierzesz przy niej zapędów samobójczych – zakpiła.
- Musze ją stąd wyciągnąć.
Przystanęła na chwilkę.
- Dlaczego to robisz? – zapytała cicho. – Dlaczego zaryzykowałeś wszystko dla jednej gówniary?
Spojrzałem jej prosto w oczy. Odpowiedź była taka prosta. Ryzykowałem dla niej, bo była jedyną osobą, jaka we mnie naprawdę wierzyła, która zobaczyła we mnie coś więcej, aniżeli okropnego Mistrza Eliksirów z przetłuszczonymi włosami. Była pierwszą osobą, jaka akceptowała mnie takim jakim byłem, niczego nie oczekując w zamian. Bo uważała mnie za autorytet, bo tęskniła za mną na wakacjach, bo się mnie nie bała, bo pozwoliła mi zrozumieć, że Harry to nie James, bo potrafiła mnie rozśmieszyć, bo byłem według niej kimś ważnym.
- Czy ona wie, ze jesteś śmierciożercą?
- Nie.
- Wiesz jak zareaguje, gdy się dowie?
Wiedziałem. Tylko, że musiałem ją ratować. Nawet jeśli miała mnie nienawidzić do końca życia (swoją drogą prawdopodobnie to nie trwałoby tak długo).


Weszliśmy do Smutnego Dworu. Kroki Morgany roznosiły się echem po ogromnym, prawie pustym holu. Prawie, bo przy drzwiach do kolejnego pomieszczenia stały dwie, magiczne zbroje, a na jednej ze ścian widniał ogromny gobelin przedstawiający kilku czarodziei walczących ze smokiem. Posadzka była granitowa i gdyby tylko były zapalone jakieś świece mógłbym się w niej przejrzeć. Wyciągnąłem różdżkę.
Naddall zwolniła i teraz szedłem kilka kroków przed nią. Mijając zbroje miałem wrażenie, że lada chwila i wyciągną piki, aby ze mną walczyć.
Czarny Pan stał odwrócony plecami do mnie. Niedaleko niego syczała Nagini. Wzdrygnąłem się widząc, że była najedzona. Podświadomie chciałem w jakiś sposób zamordować tego węża, pomóc temu cholernemu Potterowi w wyniszczeniu horcruxów. Co właściwie mu jeszcze zostało? Zniszczono już pierścień, notatnik, medalion, pióro i teraz niszczą coś co znajduje się w Czarnej Puszczy. Został jeszcze tylko ten przeklęty wąż i sam Lord Voldemort.
- Morgano, czy zaproponowałaś Severusowi coś do picia?
- Chcesz pić, Snape? – zapytała w odpowiedzi.
- Nie.
- A może chciałbyś coś zjeść, Severusie? – Czarny Pan prawdopodobnie świetnie się bawił. – Co prawda Naginii właśnie skończyła się posilać, ale jeśli miałbyś ochotę na pewno coś byśmy znaleźli.
- Pozwól mi zabrać Blanche – miałem cichy, bezbarwny głos.
Lord Voldemort spojrzał na mnie prawie łagodnie.
- Dlaczego miałbym na to pozwolić? – zapytał.
- Zawsze wiernie ci służyłem, nigdy nie prosiłem o nic – zacząłem zadając sobie pytanie, czy Czarny Pan już wie o mojej zdradzie.
- Łżesz Severusie – jego uprzejmy głos przypominał syk węża. – Kto jak kto, ale akurat ty prawie nigdy nie byłeś mi wierny.
Moje zdumienie było tak ogromne, że pozwoliłem zabrać sobie różdżkę przez Morganę. Jak to prawie nigdy wierny? Na galopujące hipogryfy! On wiedział? To spuszczałem wzrok to znowu wpatrywałem mu się uparcie w oczy. Czyli przyszedłem tutaj umrzeć?
- Crucio! – krzyknął niespodziewanie.
Upadłem na podłogę wijąc się z bólu. Pogrążony w zdumieniu nie zdążyłem przygotować się na ten atak i teraz wrzeszczałem. Miliony rozżarzonych do czerwoności noży cięło moje ciało. A jednak po pierwszym bólu, kolejny był coraz słabszy. Czułem jak medalion od Blanche dziwnie ogrzewa moją klatkę piersiową. W pewnej chwili udało mi się nawet zagryźć wargę i wtedy zamiast wrzasku z mojego gardła wydobywał się dziwny chrobot.
Lord Voldemort cofnął zaklęcie.
- Severusie, chyba nie uważałeś, że wierzyłem w twoją lojalność – powiedział spokojnie. – A jednak uważałeś mnie za tak głupiego – uśmiechnął się upiornie widząc moją minę. – Morgana już na kilka miesięcy przed śmiercią Potterów powiedziała, że jesteś chwiejny, że już nie wyznajesz zasady czystości krwi.
- Po co mnie trzymałeś? – wycharczałem plując krwią.
- Sam kiedyś przyznałeś, że lepiej mieć w szeregach zdrajcę, o którym się wie, niż takiego którego się nie zna. Wiedziałem, że donosisz o wszystkich moich postanowieniach Dumbledorowi, ale mogłem dozować informacje, o których cię informowałem.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową.
- Nadal nie rozumiesz, Severusie? – zapytał. – Ach, nadal nie możesz uwierzyć, że stać mnie było na kilkuletnią mistyfikację! – wydawał się zachwycony swoją dedukcją. – Przyznam szczerze, że bardzo dobrze się bawiłem zadając ci coraz to trudniejsze zadania. Musiałeś tak lawirować, tak się nakręcić, żeby wyjść obronną ręką.
Łypałem na niego groźnie leżąc na ziemi. Nagini podpełzła do swojego pana i zasyczała. Wzdrygnąłem się. Czyżbym miał skończyć jako kolacja?
- Nagini jest tobą wyraźnie zainteresowana – jakby na potwierdzenie moich obaw powiedział Lord Voldemort. – Niestety dziś nie będziesz mógł towarzyszyć jej w posiłku. Poczekaj, ty przyszedłeś w sprawie tej dziewczyny, tak? Jak ona miała na imię…
- Blanche – wyszeptałem automatycznie.
- Właśnie! – wyglądał na zadowolonego. – Swoją drogą, jakie okropne imię. Sama dziewczyna też niezbyt interesująca, choć musze przyznać, że wiele potrafi znieść. Morgano, co ją najbardziej zabolało?
- Tortura Transmutacji rzucona przed jej ojca – odpowiedziała i dopiero w tej chwili znowu przypomniałem sobie o jej istnieniu.
- Rzeczywiście – podniósł różdżkę. – Sprawdzimy Severusie, jak na tobie działa to zaklęcie.
Wrzasnąłem nieludzko. Czułem jakby tysiące rąk pragnęło nagle rozerwać mnie na strzępy. Rzucając się na posadzce obijałem sobie wszystkie kości.
- Nieźle – powiedział z aprobatą. – Nawet całkiem dobrze.
- Dziewczyna wymiotowała – wtrąciła znudzonym tonem Riddle.
- Nie martw się, Morgano, kiedy pozwolimy Severusowi się z nią zobaczyć nie będzie wyglądał lepiej.
Roześmiała się piskliwie najwyraźniej rozbawiona jego dowcipem.
- Severusie, a teraz mniej interesująca część naszej konwersacji. Otóż wiem, że Dumbledore niestety żyje i przebywa obecnie w Walii, powiedz mi czego on tam szuka.
Odwróciłem zbolałą głowę od niego. Znudzony pokręcił głową.
- Nigdy nie chcecie od razu przyznać się do swojej wiedzy. I kto tu jest okrutny? Chyba rozumiesz do czego jestem zmuszony… – zniżył niebezpiecznie głos. – Adflictio!
Znowu wrzeszczałem. Ból zniekształcał obraz jaki widziałem. Twarz Czarnego Pana i Morgany, a nawet Nagini zlewały się w jedną ciemną plamą. Próbowałem osłonić głowę przed obijaniem się, co spowodowało złamanie jednego z palców. Wzdrygnąłem się słysząc trzask łamanej kości.
- O niczym nie wiem – wycedziłem słabo.
- Aculo! – mruknął znudzony.
Tym razem zacząłem krwawić. Na całym moim ciele zaczęły otwierać się tysiące maleńkich ran, z których sączyła się drobnymi strużkami krew. Czułem jak powoli słabłem. Chciało mi się spać, ból dziwnie stępiał i coraz słabiej słyszałem wszystko, co działo się wokoło mnie.
- Panie, zaprowadzę go do White. Niech tam trochę odpocznie, bo teraz zaczyna mdleć. Jeśli zagrożę zabiciem dziewczyny na pewno wszystko wyjawi – usłyszałem dochodzący z daleka, przytępiony głos Morgany.
Lord Voldemort cofnął zaklęcie. Przez chwilę w sali panowała nienaturalna cisza.
- Zgoda – wysyczał. 


- Panie profesorze! – słyszałem cichy, ale gorączkowy szept dochodzący z mojej prawej strony.
Próbowałem podnieść powieki, ale sama próba sprawiała mi ogromny ból. Nie byłem w stanie się ruszyć. Jedyną myślą jaka kołatała mi po głowie było to, że dziewczyna żyje.
- Panie profesorze! – powtarzała. – Niech pan da jakiś znak, że żyje!
Słabo uniosłem na kilka centymetrów do góry dłoń, która zresztą po chwili pacnęła głośno.
- Jak się cieszę, że pan żyje! – wydawało mi się, że prawie nie płacze z radości. – Tak się bałam!
Całą swoją silną wolą zmusiłem się do otworzenia oczy. Znajdowałem się w brudnej, obskurnej celi. Obróciłem głowę o kilka cali i dostrzegłem, że Blanche znajduje się za kratą. Powinna być wściekła, że zawiodłem, przemknęło mi przez myśl. Do cholery jasnej, nie powinna się uśmiechać. W bladym świetle, jakie dawało jedno maleńkie, zakratowane okienko zobaczyłem jak żałosny przedstawiała widok. Jej szata nosiła na sobie ślady wymiocin i krwi. Twarz była brudna i posiniaczona.
- Nie powinien pan po mnie przychodzić – szeptała. – Powinien pan się martwić o dzieci, one nie są bezpieczne, bo mój ojciec jest śmierciożercą. I to bardzo niebezpiecznym, on jest tutaj wysoko w hierarchii – na wspomnienie ojca przez jej twarz przeszło jakieś niedowierzanie. – On wybrał go, nie mnie. Tak samo może zrobić z pana dziećmi. Tu jest pełno śmierciożerców, to straszni ludzie…
- Ja jestem śmierciożercą – wyszeptałem cicho, ale wiedziałem, że ona musiała to usłyszeć.
Zamilkła i przyglądała mi się ze zdezorientowaniem. Chyba nie do końca usłyszała w to, co powiedziałem.
- Nie, pan jest dobry, a śmierciożercy są źli! – zaprzeczyła.
- Mam Mroczny Znak – tłumaczyłem. – Jestem jednym z nich.
Pokręciła głową.
- Nie, nawet z Mrocznym Znakiem pan nie jest jednym z nich.
Wsłuchaliśmy się w dźwięki, ktoś chyba szedł w naszym kierunku. Zamknąłem oczy udając, że nadal nie odzyskałem przytomności. Potwornie bałem się, że Morgana spełni swoją groźbę i zaczną grozić Blanche żebym powiedział o Ankhu. Z drugiej strony wiedziałem, że ona zastosowała wybieg, żeby dać mi trochę czasu. Ból głowy rozsadzał mi czaszkę. Nie mam pojęcia kiedy znowu zaczął mi się rozmazywać obraz. Ostatnią myślą jaką zdołałem zapamiętać przed zemdleniem było dziwne zadowolenie, że Blanche zrozumiała.

Turniej o tytuł Mistrza Eliksirów

Czy widziałem kiedyś dziwniejszy pogrzeb? Na pewno nie. Rodzina Silana Stocka była tak samo ekstrawagancka jak on. Poubierani w kosmate, świszczące, piszczące, dzwoniące i jeden Merlin raczy wiedzieć jakie jeszcze szaty wyglądali jak banda clownów. Płacz (nienaturalnie głośny i piskliwy) w ich wykonaniu sprawiał wrażenie groteskowego.
Storm uśmiechała się blado w moją stronę. Ubrana w prostą, czarną szatę przypominała mityczną Nemezis. Spojrzałem na nią gniewnie. Wiedziałem, że kiedyś się rozliczymy.
- Wspaniałego siostrzeńca miałem! – zawył wysoki, purpurowy na twarzy szatyn i wydmuchał głośno nos. – Kurka wodna, że też go to spotkało, a taki był zdolny chłopiec!
Dziwne, ale wydawało mi się, że całe to przedstawienie spodobałoby się Silanowi.
Głupia refleksja nachodzi człowieka w takich chwilach. Zrozumiałem nagle, że nasz pogrzeb jest taki jakie było nasze życie. Silan, który zawsze wyróżniał się z tłumu, który nie potrafił się prawidłowo wysłowić, który był bardziej niezorganizowany niż wszyscy gryfoni razem wzięci… Jak wyglądał jego pogrzeb? Był krzykliwy, wrzaskliwy, kolorowy i panował na nim kompletny chaos. Właściwie każdy robił co chciał.
Hiena żyła cicho i zmarła niezauważenie dla większości. Jej życie ozdobił jeden skandal i na tym skandalu zakończyło się jej życie. Nikt nie wiedział, że uratowała życie kilku mugoli. Dla świata pozostała śmierciożerczynią, która uwiodła nauczyciela. Zmarła jak żyła, dziś żyjemy, jutro gnijemy.
Narcyza. Całe życie poddawała się wpływom innych ludzi, a gdy postanowiła zawalczyć o swoje zmarła. Pochłonęła ją jej własna bierność. Jedno wydarzenie mści się na naszych życiach. I tak słabość charakteru była przyczyną jej zguby. Bo przecież mogła wybrać inne życie, bez Lucjusza i Czarnego Pana. Mogła, ale nie wybrała. I taki był jej pogrzeb. Pozbawiony czci. Głuchy naprawdę. Zmarła jako popleczniczka kogoś kogo się wyparła…


Ten dzień nadszedł nagle i niespodziewanie. Z samego rana pojawiły się nudności i Deidre zrobiła się jakaś niespokojna. Mimo to wysłała mnie do ministerstwa, bo jak stwierdziła „konkurs jest teraz najważniejszy”. Doskonale pamiętam, że dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Novac jak na złość pojawiał się wyjątkowo rzadko, a nawet jak wszedł do biura to tylko po to, ażeby zostawić jakieś sprawozdanie. Koło południa dostałem od D. sowę z liścikiem, żeby po pracy udać się do Św. Munga. Pierwszy raz w życiu naprawdę nie miałem pojęcia co zrobić. Chciałem wszystkiego tylko nie udania się do szpitala. Bałem się. A jeśli ona już TO zrobiła? Tak bez ustalania ze mną? Mogła by dać mi kilka dni przed, żebym się przyzwyczaił.
W Św. Mungu pojawiłem się dopiero koło szóstej wieczorem. Ruszając się jak kłoda z miną burzową zapytałem recepcjonistkę, gdzie znajduje się Deidre Sunwood. Odpowiedziała mi hardo, ze złością, jakby po to tylko przyszła do pracy, ażeby nic nie robić. Odprowadziła mnie aż pod same drzwi sali, gdzie znajdowała się D., przy czym otworzyła mi drzwi z furią (dosłownie) wepchnęła mnie przez nie i z trzaskiem je zamknęła.
- Tak się zastanawiałam kiedy przyjdziesz – usłyszałem cichy głosik Deidre.
Była zmęczona. I nie miała brzucha. Tzn. miała brzuch, ale nie tej wielkości co rano. Skonsternowany zauważyłem kwiaty stojące przy jej łóżku. Nagle wydało mi się szalenie nieodpowiednie, że ja nic dla niej nie miałem.
- Nie przejmuj się – jakby czytała w moich myślach. – Zobacz – wyciągnęła rękę w stronę stojących nieopodal dwóch kołysek.
Podszedłem tam topornie, z ociąganiem. Wcale nie chciałem mieć dzieci. Takie coś trzeba ustalać! Spały. Oba bobasy spały. Były takie malutkie i czerwone. I bezbronne. Były przede wszystkim bezbronne.
- Chłopiec i dziewczynka – westchnęła słabo.
Liczyła na jakieś słowa ode mnie. Tylko, że mi odebrało mowę. Stałem z osobliwą miną konsternacji i zdezorientowania na twarzy i zastanawiałem się, które dziecko jest chłopcem, a które dziewczynką. Dla mnie oba wyglądały tak samo.
- Jesteś ze mnie dumny? – zapytała.
Kiwnąłem potakująco głową. Byłem dumny. Z całej trójki.


Konkurs o tytuł Mistrza Eliksirów zbliżał się nieubłaganie. Atmosfera w moim departamencie gęstniała z każdym dniem. Niefrasobliwa śmierć Silana uświadomiła mi jak wiele tego chłopaka było w tym miejscu. Chyba wszystkim brakowało jego niespodziewanych wizyt, nagłych napadów wesołości, ekstrawaganckich szat i… głosu. Wystarczyłoby gdyby pojawił się chociaż na chwilę, żeby tylko opowiedzieć jakiś niezbyt udany dowcip. Bo przecież cały urok Silana polegał na jego niezdolności dopasowania się do sytuacji. Na jego głupich i nietrafionych uwagach, na często popełnianych gafach.
Novac był o wiele bardziej zorganizowany od Stocka. Patrząc obiektywnie był o wiele lepszym pracownikiem i o wiele bardziej nadawał się na mojego następcę. Jego notatki były rzetelniejsze, uwagi bardziej szczegółowe. Nie odzywał się, ale opisał dokładną charakterystykę każdego pracownika. Nie był ogólnikowy jak Silan, wprost przeciwnie jego drobiazgowość była wprost drażniąca. Łatwo dostosowywał się do wciąż nowych potrzeb. Wydawał się nie zauważać mojego rozdrażnienia. Wydawał się niczego nie zauważać. Novac po prostu był i robił swoje. Precyzyjnie, dokładnie, a jednocześnie tak okropnie bezosobowo. Mógł pracować przez kilkanaście lat i na pewno nie znałaby go część personelu.
Mężczyzna podał mi arkusz testowy zapisany jego maleńkim pismem. Z niewiadomych względów denerwowała mnie ilość jego uwag. Czy naprawdę myśli, że każde zadanie należało poprawić?
- Bracia Whodson chcą, ażeby pan zobaczył miejsca noclegowe dla uczestników konkursu – zakomunikował. – Ludo Bagman i Percy Weasley, proszą o pilne spotkania.
Kiwnąłem niecierpliwie głową, ażeby odegnać go jak jakąś natrętną muchę. Spojrzał na mnie bez wyrazu.
- Sądzę, że obejdzie się pan bez mowy pożegnalnej. Kilka spontanicznych słów w zupełności powinno wystarczyć – dodał na zakończenie po czym, wyszedł z mojego gabinetu.


Ethan był przygnębiony. Blanche wróciła do domu. Jej dźwięczny śmiech znowu wypełniał każdy pokój. Widziałem ją jak dzień w dzień pochylona nad opasłymi tomiszczami wypisywała coraz to nowe przepisy do eliksirów. Uspokoiłem ją zapewniając, że w trakcie konkursu część przepisów zostanie podana na papirusach.
- Całe szczęście – jęknęła. – Ja chyba nic nie umiem. Nie wiem, czy pan tak miał, ale wydaje mi się, że skompromituję się.
- Każdy tak ma – próbowałem ją podnieść na duchu. – A jeśli faktycznie nic nie umiesz, to po konkursie nie pij niczego ode mnie – zagroziłem.
Roześmiała się głośno.
- Zapamiętam tę uwagę.
- Zamiast zapamiętywać noś lepiej przy sobie bezoar – ripostowałem.
- Myśli pan, że mi się przyda? – zapytała poważnie.
- Nie. Sev, nie pozwoli cię skrzywdzić, choćby mówił niewiadomo co – Deidre przystanęła w drzwiach. Uśmiechała się leniwie w naszą stronę. – Ja zresztą uważam, że to całkiem zrozumiałe.
Blanche wyglądała na zbitą z tropu. Nie miała pojęcia jak się zachować. Do tej pory moja dziewczyna zachowywała się wobec niej z jawną wrogością, a tu nagle…
- To bardzo miło z pani strony – wybąkała w końcu.
- Deidre, nie pani.
Przyglądałem się im zdezorientowany. Coś wewnątrz podpowiadało mi, ażeby nie ufać tak do końca D., podświadomie nie wierzyłem jej metamorfozie i chociaż sprawiała jak najlepsze wrażenie pozostawałem czujny.
- Dosyć tej nauki. Pokazałabyś mi lepiej ogród! – poprosiła. – Póki śpią dzieciaki. 
Blanche uśmiechnęła się szeroko. Ona już uwierzyła Deidre.
- Jasne.


Jak kiedyś siadałem na przy Deidre i obserwowałem jak śpi, tak teraz potrafiłem godzinami wpatrywać się w dwa śpiące w kołysce bobasy. Po kilku dniach przestały być czerwone. Nie pomagałem w opiece nad nimi. Bałem się. Bałem się, że między mną a nimi stworzy się jakaś specyficzna więź, że zaczną mnie potrzebować.
Czasami miałem wrażenie, że dziewczynka poznaje mnie i wodzi za mną wzrokiem. Co prawda D., wytłumaczyła mi, że to niemożliwe, że takie małe dziecko jeszcze nie rozróżnia nikogo oprócz matki, ale dla mnie i tak ta mała istotka wiedziała kim jestem.
- Myślałeś nad imionami dla nich? – Deidre przyłapała mnie na siedzeniu przy kołysce.
Przysiadła się obok. Po urodzeniu dzieci stała się spokojna i zrównoważona. Czasem widziałem w jej oczach jakąś złość, jakiś gniew, ale były to tylko chwilowe oznaki wewnętrznego nie pogodzenia się z sytuacją. Wydawało mi się, że to z czasem minie.
- Tak – odparłem cicho, żeby ich nie zbudzić.
- Podobają mi się Ornora i Sorley – zaproponowała. – To piękne celtyckie imiona. Chyba, że chciałbyś nadać dzieciom bardziej okolicznościowe…
- Hepzibah Ornora i Silan Sorley – próbowałem połączyć jakoś nasze wizje.
Moja córka otworzyła przez sen usta i machnęła rączką.
- Wygląda jak truskawka – zauważyłem niespodziewanie.
- To może Hepzibah Sevi*? – zachichotała. – Mi się nawet podoba.
Niespodziewanie objąłem ją ramieniem.
- Mi też – wyszeptałem. – Tylko wiesz jak patrzyliby na mnie uczniowie?


Nadszedł ten wielki dzień. Deidre obiecała zająć się Blanche podczas konkursu. Szczerze podziwiałem ją, gdy szła razem z moją byłą uczennicą prowadząc wózek z Hepzibah Sevi i Silanem Sorleyem. Pożegnałem się z nimi na dzień przed konkursem.
Ostatnią noc praktycznie nie spałem. Musiałem wszystko dopiąć na ostatni guzik. Tysiąc razy sprawdzałem, przybycie wszystkich uczestników, nazwymyślałem Novaca za podanie konkretnych godzin pojawienia się uczestników. Powinien napisać tylko czy jest, czy nie ma. Potem dla odmiany nawrzeszczałem na niego za napisanie tylko, którzy uczestnicy przybyli, a których jeszcze nie ma (bo jednak potrzebne były mi konkretne godziny przybycia). Dostałem białej gorączki, gdy zobaczyłem, że składniki do eliksiru urojeniach nerwów nie są jeszcze rozdzielone. Ogólnie miotałem się jak wariat między wszystkimi, krzycząc i złorzecząc, klnąc i szalejąc. Zasnąłem w biurze tymczasowym, na nie więcej niż godzinę, po czym obudziła mnie Morgana.
- Cały magiczny świat będzie skupiać się w dzień na konkursie – zaczęła cicho. – Dumbledore z Potterem mają już ankh. Przekażesz dzieciakowi wiadomości o Czarnej Puszczy. Niech szuka horcruxu, gdy wszyscy będą przyglądali się rywalizacji o tytuł Mistrza Eliksirów.
- Oszalałaś? Nie mam zamiaru teraz się z nim spotykać. Chcesz, żeby przyłapał mnie na zdradzie Czarny Pan? – warknąłem.
- Zrób to Snape, teraz jest najlepszy moment.
Przyglądałem się jej z irytacją.
- I uważaj na White – dodała cicho.


- Witam wszystkich zgromadzonych na sto trzydziestym czwartym konkursie o tytuł Mistrza Eliksirów – zagrzmiałem. – Patrząc na uczestników, widzę siedemdziesięciu pięciu czarodziei, dla których alchemia nie ma żadnych tajemnic. Widzę tych, którzy dostrzegają subtelną i finezyjną magię gotującego się kociołka. Tylko, którzy z was zostaną Mistrzami Eliksirów? – zapytałem. – Tytułów do rozdania mam tylko piętnaście. Kto z was jest najlepszy, a kto znalazł się tu przez przypadek? – mówiłem cicho. Słowa wypełniały echem salę. Uważnie obserwowałem zgromadzonych. Blanche przyglądała mi się z zainteresowaniem Widząc mój wzrok uniosła kciuki do góry. – Pozostaje mi mieć nadzieję, że jesteście tak dobrzy, jak dobre są wasze biografie. Ci, którzy otrzymają tytuł odejdą w chwale i zasłużonej sławie. Natomiast ci, którym się to nie uda nie będą mogli już nigdy startować w tym konkursie. Stawka jest wysoka. Nagroda niebywale cenna – syczałem cicho. – Czy jesteście na tyle odważni, aby podjąć wyzwanie?


Zgodnie z życzeniem Morgany przekazałem Potterowi informacje w przerwie między jednym a drugim zadaniem. Pierwszym było rozwiązanie testu ze znajomości eliksirów. Drugie zadanie miało się odbyć dopiero wieczorem. Z zadowoleniem zobaczyłem, że moja ulubiona uczennica nie zrobiła w teście żadnego błędu (trzy eliminowały zawodnika).
- I jak panie profesorze? – zapytała Blanche wchodząc do mojego prowizorycznego biura. – Wygląda pan na zmęczonego.
- Nie chodź nigdzie sama! – warknąłem. – Nie wydaje ci się, że ktoś może chcieć zrobić ci krzywdę? Wyeliminować z gry?
Wybałuszyła oczy.
- Nie – pokręciła z niedowierzaniem głową. – Po co ktoś miałby na mnie dybać? Przecież sprawdzamy wiedzę, nie znajomość trucizn.
- Nie bądź ich taka pewna. Turniej to turniej, dla niektórych tytuł Mistrza Eliksirów jest marzeniem, celem życia. Eliminacja jednego przeciwnika to jak wspięcie się o szczebel wyżej.
- Pan mnie próbuje nastraszyć – zachichotała. – Ja nie będę nikogo eliminować.
Pokręciłem ze złością głową.
- Gdzie Deidre? Miała ci nieustannie towarzyszyć.
- Rozmawia z jakimiś znajomymi. Powiedziałam jej, że idę do pana.
Prychnąłem głośno nad nieodpowiedzialnością D. A jeśli w drodze do mnie na Blanche napadłby jakiś furiat?
- Wracaj do Deidre – wycedziłem.


Drugie zadanie było o wiele prostsze od pierwszego, wymagało jednak pracy kilku godzinnej z jedną przerwą. Otóż zawodnicy mieli sporządzić Eliksir ukojenia nerwów. Działał prawidłowo tylko wtedy, gdy ostatni składnik (włos jednorożca) wrzucało się dokładnie o północy. W tej konkurencji Blanche powinna być mistrzynią. Zawsze intuicyjnie wiedziała co i kiedy należy dodać, poza tym doskonale pamiętała recepturę (ćwiczyliśmy ten eliksir kilkanaście razy jeszcze w szkole). Chodziłem razem ze Slughornem i Novac’em między zawodnikami i w notesach opisywaliśmy postępy w ich pracach (stawiając przy nazwisku plus, minus oraz liczbę punktów). Ze zdziwieniem zauważyłem u Novaca pełną dziesiątkę przy ocenie eliksiru Blanche. Do tej pory, żadnemu innemu zawodnikowi nie przyznał tak wysokiej punktacji. Z czystym sumieniem dopisałem jej plusa i dziewięć punktów. Eliksiry musieliśmy oceniać na bieżąco, co po zsumowaniu z liczbą punktów z testu dawało po pierwszym dniu liczbę wszystkich uzyskanych punktów. White zajmowała dobre szóste miejsce. Wyprzedzali ją na razie tylko ci, którzy nie stracili żadnego punktu.
Wieczorem razem z Deidre wypiliśmy po lampce wina.
- Tak na od stresowanie – uśmiechnęła się lekko. – Przemęczasz się.
Tej nocy miałem niezwykle twardy sen. Śniło mi się, że coś rozgrzanego siedziało na mojej klatce piersiowej, gniotło ją i uciskało. Obudziłem się potrząsany przez Novaca. Mężczyzna był niezwykle blady i zdenerwowany.
- Nie mogłem pana dobudzić – jęknął. – Jedna z uczestniczek. Blanche White. Ona zniknęła. Nigdzie nie mogę jej znaleźć – szeptał jak w malignie. 
Zerwałem się na równe nogi.
- Jak to nie możesz jej znaleźć?! – ryknąłem. – Przecież powinna być z Deidre!
- Nie ma! – jęknął. – Przeszukaliśmy wszystko, dziewczyny nie ma.
Czułem jak medalion od Blanche pali mnie. Nieświadomie zrozumiałem co to oznacza. Zaśmiałem się zimno i krótko, kłamliwie.
- Wino… – wycedziłem cicho. – Na przeklętą Morganę!


Deidre przyglądała mi się ze strachem, a jednocześnie z jakąś hardością.
- Ja ją tylko miałam przekazać – powiedziała. – Tylko przekazać IM.
- Komu?! Co ty idiotko, zrobiłaś? – wrzasnąłem.
- Miałam pozwolić żeby zniszczyła to co między nami jest? – zapytała cicho. – Gdybym kazała ci wybierać między mną, a nią, wybrałbyś tę małą wiedźmę. Musiałam działać.
Czułem jak zimna ghula zamienia mój żołądek bryłę lodu. Już wiedziałem, gdzie jest Blanche. Medalion palił żywym ogniem. Nie zastanawiając się nad tym co robię aportowałem się.

* – Sevi – imiona celtyckie (kornwalijskie), znaczy dosłownie: „truskawka”.